Przeskanowana okładka książki Zośki Komeda-Trzcińskiej, którą n.b. redagowałem. Zakopane, 1959. Fot. Wojciech Plewiński
Przeskanowana okładka książki Zośki Komeda-Trzcińskiej, którą n.b. redagowałem. Zakopane, 1959. Fot. Wojciech Plewiński
Marek Różycki jr Marek Różycki jr
3995
BLOG

Komeda, Hłasko, Polański i inni - w ostatniej rozmowie z Zośką Komeda-Trzcińską

Marek Różycki jr Marek Różycki jr Rozmaitości Obserwuj notkę 7

Z  ZOFIĄ  KOMEDA-TRZCIŃSKĄ – ostatni raz: summa zapisów -- rozmawiał  Marek Różycki jr

 

ZOFIA TRZCIŃSKA -- ur. 13 listopada 1939 w Dryszczowie zm. 20 sierpnia 2009 w Warszawie. Wieloletnia działaczka jazz-klubu krakowskiego, Polskiej Federacji Jazzowej i Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego; impresario wielu jazzowych zespołów, a przede wszystkim – menager własnego męża. Bardziej znana jako żona  KRZYSZTOFA  KOMEDY  - legendy polskiego jazzu.

KRZYSZTOF KOMEDA-- ur. 27 kwietnia 1931 w Poznaniu, zm. 23 kwietnia 1969 w Warszawie. W swoim krótkim życiu, skomponował muzykę do ponad 50 filmów, w tym 10 zagranicznych. Największą sławę przyniosła mu kołysanka do „Dziecka Rosemary”, która nominowana była do światowej nagrody Złotego Globu w 1969 roku.

------------------------------------------------------------------------------

-- Dlaczego spośród wielu znanych Ci fascynujących  i utalentowanych mężczyzn wybrałaś Krzysztofa Komedę na męża?

-- Wzruszył mnie swoją wielką pasją, konsekwencją i uporem w tym co robił, a jednocześnie wielką bezradnością. Jako astrologiczny Skorpion lubię drobnych, małych blondynków, którymi trzeba się opiekować…

-- Jesteś bardzo zaborcza, zastanawia mnie więc jak udało się Wam stworzyć harmonijne małżeństwo?

-- Byłam nadopiekuńcza. Ja Krzysia nawet strzygłam, bo jemu wciąż szkoda było czasu; albo komponował, albo coś mu się dobrze grało, albo ćwiczył palcówki. Szyłam mu nawet bardzo modne, piękne i kolorowe koszule. Ludzie się zachwycali. To dawało mi ogromne zadowolenie, że sprawiam mu przyjemność i że tak ładnie wygląda. Tak się nim opiekowałam, że nawet przy wyrywaniu zęba stałam za fotelem dentystycznym i trzymałam go za skronie. Tego sobie życzył, bo przyzwyczajony był do mojej troskliwości. On nigdzie, bidak, nie mógł beze mnie być, ani poflirtować sobie za bardzo, bo już trzask prask…, patrzą – Zośka jest przy nim… Ja sobie z tego nie zdawałam sprawy. Wiele lat po jego śmierci zrozumiałam, że nie dawałam mu odetchnąć. Toteż jak się czasami wyrwał i dopadła go jakaś piosenkarka – korzystał z tego. Nigdy w życiu sam nie atakował kobiet, ale jak dziewczyna była zaborcza – to on poddawał się…

-- A czy z powodu tej zaborczej miłości do Krzysia nie cierpiało Twoje dziecko z pierwszego małżeństwa?

-- Ja taka sama byłam dla mojego dziecka. Z tym, że dla Krzysia byłam łagodniejsza, a dla syna bardziej wymagająca i szorstka.

-- Czy jako żonie, która – jak sądzę – wolałaby mieć stabilny dom, nie przemknęła Ci przez głowę myśl, że lepiej byłoby mieć za męża lekarza-laryngologa ze stałymi dochodami (bo takie wykształcenie miał Krzysztof Komeda) , niż kompozytora, „pędziwiatra” wiecznie z głową w chmurach?

-- Bardzo dobre pytanie. Nigdy w życiu o tym nie pomyślałam. Właśnie ja mu pomogłam przestać być laryngologiem, zostawić medycynę. On wszystko co robił, starał się wykonać perfekcyjnie i był bardzo dobrym laryngologiem. Robił już nawet operacje. Ale tak strasznie cierpiał i tęsknił za muzyką, że jak chodził na poranki filharmoniczne w Poznaniu, to płakał z tęsknoty i radości, że w ogóle słucha muzyki. On nie tylko uznawał i kochał jazz, ale także muzykę poważną; zawsze miał karnet na Festiwal Szopenowski i Warszawską Jesień.

        Mało tego, że mnie wcale nie zależało na tym, żeby on był regularnie zarabiającym mężem, opiekunem domu na posadzie. Nigdy w życiu, żeby była nawet jakaś największa potrzeba finansowa dla domu, nie namówiłam go na pisanie piosenek, bo on tego nie cenił.

-- Zosiu, ale chyba byłaś zmęczona takim życiem u boku wybitnego kompozytora, będąc jego menagerem, żoną, opiekunką, muzą?...

-- Fakt, bardzo byłam zmęczona, z czego nie zdawałam sobie sprawy. Pamiętam, kiedyś leżeliśmy sobie z Krzysiem wieczorem, przebrani już w piżamy i słuchaliśmy jakiejś muzyki jazzowej. I w pewnym momencie powiedziałam do niego: Mój Boże, jak ja bym chciała już Krzysiu, żebyśmy tak mieli po siedemdziesiąt lat i mogli spokojnie, kiedy chcemy, pójść sobie do parku, do Łazienek, karmić kaczki, łabędzie; żebyśmy sobie spacerowali i nie musieli się nigdzie spieszyć, coś ciągle załatwiać. I wtedy on się przeraził. Powiedział: Jak ja ciebie nie rozumiałem i nie znam; nie wiedziałem, że jesteś już tak bardzo zmęczona. Miałam wówczas najwyżej 31 lat i byłam potwornie wyczerpana tą nieustającą walką z opornym życiem, istnieniem, bo byłam wszystkim dla niego: krawcową, fryzjerką, menagerem, prowadziłam dom, wychowywałam dziecko, pracowałam zawodowo jako impresario jazzowych zespołów w nieustalonych godzinach. Nieraz największa praca była w dni świąteczne, soboty i niedziele, i całe noce zarywałam. A jeszcze dokształcałam się, bo zawsze ciągnęło mnie do ludzi inteligentniejszych ode mnie. Może to jest rodzaj jakiegoś snobizmu, ale jeżeli tak – to bardzo dobrze na tym wyszłam, bo dużo więcej dowiedziałam się z życia i o kondycji ludzi.

-- Życie towarzyskie, „otwarty dom”, wielość różnorodnych znajomości – to chyba również męczyło?

-- Nie, wręcz dawało mi ulgę; nawet piłam wtedy alkohol i pozwalało mi to rozładować napięcia. Gdy Krzysio już za bardzo pracował, to specjalnie nakłaniałam go i nie umówieni z nikim szliśmy do SPATIF-u. Gdzie był najmilszy stolik z jakimiś najsympatyczniejszymi znajomymi – tam się przysiadaliśmy i bawiliśmy się, pili wódkę, jedli, gawędzili dotąd, aż nas ze SPATIF-u nie wyrzucono. Wtedy szliśmy jeszcze do „Melodii”, przeważnie z Tadziem Konwickim, który też był bardzo wytrwałym kompanem, wspaniałym umysłem do towarzystwa i też lubił popijać. W „Melodii”, która była naprzeciwko KC, portier zwykł mawiać: Znowu pan Konwicki ze swoim towarzystwem… Panie Tadeuszu, ile razy mam panu mówić, że ta speluna nie jest dla takich ludzi, jak pan…

-- Kto jeszcze towarzyszył Wam w tych nocnych eskapadach?

-- Zbyszek Cybulski się przewijał, Adaś Pawlikowski, Kostenko, Andrzej Kondratiuk, Janek Himilsbach, i wielu, wielu innych. Kilka razy widzieliśmy Hłaskę, ale wówczas jeszcze nie byliśmy przyjaciółmi.

-- Twoja i Krzysia znajomość z Markiem Hłasko przerodziła się w przyjaźń dopiero w Ameryce?

-- Hłasko też został ściągnięty do Los Angeles przez Polańskiego. Przyjechał z Paryża, gdzie już zdobył sobie pewną pozycję. Miał być Romka scenarzystą, ale on odrzucał scenariusze Hłaski twierdząc, że są za bardzo europejskie lub słowiańskie. Twierdził, że Marek nie umie pisać dla Amerykanów. Hłasko był czuły, wrażliwy, wielki polski patriota i bardzo nieszczęśliwy, tęskniący za ojczyzną, do której nie mógł wrócić. Został zgnojony przez Polańskiego. Sam Marek mi powiedział: „Romek wykopał mnie jak psa na zbitą mordę i zmarnował mi życie”.

-- . . . !*

-- Przyjaźń między nami a Hłaską – to było za mało powiedziane; to była miłość. Krzysio go kochał całym sercem i on Krzysia. Dlatego odebrał sobie życie, jak Krzysio umarł. I ja go pokochałam, choć poznałam Marka, gdy Krzysio był już bardzo chory, a ja przyjechałam do Ameryki. Roman Polański, niestety, nie pomógł, a mógł uratować Krzysia... "Zwyczajnie" - zajęty był wyłącznie swoją karierą... O mało, a skuła bym mu mordę! Zadzwoniłam do Marka Hłaski, przedstawiłam się i powiedziałam: panie Marku, tutaj cała Polonia usiłuje mi wmówić, że gdyby nie pan, nie byłoby wypadku. A ja pana o nic nie winię, bo Krzysztof był nawet starszy od pana i obaj byliście urżnięci. Ostatnią Wielkanoc w swoim życiu Hłasko spędził ze mną. Trzy doby byliśmy razem. Jeździliśmy tylko do Krzysia na kilka godzin do szpitala i znów wracaliśmy do rozmów. On wówczas wiele opowiedział mi o sobie.

-- Zosiu, jesteś rówieśniczką pokolenia, z którego wywodzi się Osiecka, Nasierowska, Pola Raksa, Cybulski, Polański, Łomnicki, a które identyfikujemy dzisiaj – jako szalone, zwariowane i piękne czasy. Z tego zaś co mówisz, nie wynika wcale, że jesteś typową dziewczyną lat 50., tylko taką trochę cura domestica, mamuśką, która jak kwoka roztaczała opiekę nad Krzysiem i synem.

-- Nieprawda, cieszyłam się życiem! Ale jak ja mam ci to opowiadać? Bawiłam się, wykorzystując każdy moment. Były wspaniałe jazz-campingi, bardzo często chodziliśmy do przeróżnych knajp, urządzaliśmy wspaniałe sylwestry, a sam fakt, że Krzysio nazwał kompozycję dla mnie „Crazy girl” („Szalona dziewczyna”) – to najlepiej o tym świadczy. Właśnie byłam szaloną dziewczyną, bo mówiłam ludziom prawdę w oczy i bali się mnie. A jak tańczyłam – to tańczyłam do upadłego; a jak piłam… Wszystko robiłam do końca. Całą siebie wkładałam w każdą czynność, której się podejmowałam.

-- Czy możesz powiedzieć - dlaczego po śmierci Krzysia nie związałaś się już z żadnym innym mężczyzną?

-- Związałam się kilkakrotnie, ale nie dochodziło do ślubu, bo zawsze w ostatniej chwili porównywałam go z Krzysiem i robiłam rejteradę, uciekałam.

-- Po sześciu latach od śmierci Krzysia pojechałaś w Bieszczady i osiedliłaś się tam na wiele lat. Skąd ta decyzja?

-- Bieszczady – to była moja samoobrona przed  „warszawką” i „Księstwem Warszawskim”. Ja pochodzę z kresów – co prawda bliskich, znad Buga, ale już etnicznych ziem ukraińskich, gdzie ludność wiejska była Ukraińcami, gdzie były cerkwie i pięknie śpiewano msze gregoriańskie. Nie mogłam wrócić w moje strony rodzinne, więc pojechałam w Bieszczady, bo częściowo przypominało mi to majątek Dryszczów. Dziwny zbieg okoliczności, że osiedliłam się w tym miejscu w Bieszczadach, gdzie mój ojciec przyjeżdżał na polowania i mam z nim zdjęcie z tego okresu.

-- Powróćmy jeszcze do ludzi, którzy swoją osobowością wywarli piętno na całym pokoleniu, a których znałaś i kochałaś.

-- Zbyszek Cybulski. On nigdy nie powinien się ożenić, bo nie dawał gwarancji ani stabilności rodzinie przez swój charakter i sposób bycia. W życiu osobistym ten wybitny aktor nie był szczęśliwy. Ale był to szlachetny, bardzo wartościowy, wrażliwy człowiek i przyjaciel. Bardzo serdecznie lubiłam Kobielę – ceniłam go i szanowałam. Współczułam temu utalentowanemu aktorowi – czego mu nigdy nie powiedziałam – że miał taki piskliwy głosik i nie był za piękny. Kobiela był z tego powodu mocno zakompleksiony. Zbyszek Cybulski z kolei cierpiał strasznie z powodu krótkich nóg…

-- ...nigdy bym na to nie wpadł...

-- Bardzo ceniłam i lubiłam Antoniego Słonimskiego, Adama Ważyka, profesora Kotta, wspaniałego pisarza i gawędziarza – Stryjkowskiego oraz bardzo zacnego człowieka, Stefana Staszewskiego, wyklętego na wieki przez towarzyszy, komunistę. Wiele intelektualnie zyskałam na tych znajomościach i przyjaźniach.

-- Powiedz, dlaczego tak ceniłaś i przyjaźniłaś się z dość przecież kontrowersyjnymi w życiu prywatnym – Iredyńskim, Hłaską, Dymnym, Himilsbachem?

-- Ja w ludziach, którzy uchodzili w tak zwanym środowisku za brutalnych, wulgarnych czy prostackich – niczego takiego nie dostrzegałam. Nigdy nie miałam z nimi żadnych spięć. Dochodziłam z nimi do wielkiej przyjaźni i zażyłości. Tak było z Himilsbachem, Iredyńskim i tak samo było z Markiem Hłasko. Ja nawet kiedyś powiedziałam Iredyńskiemu: Stary, ty mnie wpędzasz w kompleksy. On się okropnie zdziwił i spytał dlaczego. A ja mu odpowiedziałam, że każda babka skarży się, że albo je gwałci, albo namawia do gwałtu, bije po mordzie, mówi o nich, że są spluwaczkami itd., a dla mnie jesteś kumpel i jeszcze zaprosiłeś mnie do węgierskiej knajpy na obiad. Czyżbym nie była kobietą?... Albo Wiesio Dymny. Bywał groźny po alkoholu, ale ja z nim nigdy nie miałam problemu. Myśmy sobie mówili – „kumie” i „kumo”. Był moim kumplem od serca. Podobnie było z Jankiem Himilsbachem.

-- Kolejny raz potwierdza się prawda, że samo życie pisze najlepsze scenariusze...

-- Romek Polański, gdy byli w ciężkiej sytuacji z Basią Kwiatkowską w Paryżu, gdy walczył o to, żeby się wybić – statystował i pisał za pół darmo sceny do scenariuszy, to właśnie ze mną korespondował i zawsze znajdowaliśmy wspólny język. Opisywał – co zrobił, komu jakiś kawałek scenariusza napisał za grosze, gdzie statystował itd. Zupełnie jak dwie bliskie sobie dziewczyny, które rozstały się na jakiś czas, pisaliśmy do siebie obszerne listy.

-- Jak określiłabyś fenomen Polańskiego, który z tego pokolenia wybił się najbardziej?

-- Dlatego, że on był bardzo konsekwentny i niejednokrotnie potrafił być okrutny, żeby tylko osiągnąć sukces za wszelką cenę. Absolutnie bez sentymentów odrzucił Hłaskę, którego przecież sam ściągnął do Ameryki. Potrafił deptać ludzi! Ale Krzysio pracował dla niego z wielką radością

-- Jak Ty odebrałaś Hollywood?

-- Nigdy w życiu nie zaakceptowałam tego towarzystwa. Cała ta pompa była mi obca. Zawsze na przyjęciach pokazywałam im „gest Kozakiewicza”… Na największych przyjęciach, jak patrzyłam na te sztuczne kobiety ze sztucznym uśmiechem, które nie mogły normalnie utrzymać szklanki, bo miały podolepiane szponiaste pazury, zalecające się do różnych starych, obleśnych, opasłych producentów i reżyserów, żeby tylko jakąś rólkę czy epizodzik dostać – gardziłam nimi. Albo ci rozpirzeni młodzi filmowcy z rozchełstanymi koszulami, odkrytymi torsami, poobwieszani świecidełkami, krzyżami na złotych, grubych łańcuchach, albo gwiazdami syjonu… To było okropne! Wówczas nie zdawałam sobie jeszcze sprawy z faktu, że amerykańscy Żydzi rządzą Hollywood i... całymi  Stanami. Są właścicielami największych banków, konsorcjów, korporacji; zawiadują aministracją państwową. Stanowią ponad połowę reprezentantów Izby Wyższej i Niższej amerykańskiego Kongresu... 

-- . . .

-- Ja zazwyczaj występowałam w skandynawskich drewnianych chodakach, dżinsach i starym, powyciąganym swetrze Krzysia o takim miodowym kolorze… Nie znosiłam tej pompy i nie znoszę. Pojechałam w Bieszczady i tam mam przyjaciół – prostych chłopów i umiem z nimi rozmawiać. Równie świetnie towarzysko bawiłam się pijąc wódkę z chłopami, góralami bieszczadzkimi, jak z inteligencją. Ale tak jak nie cierpiałam miałkiej intelektualnie „warszawki”, tak nie uznawałam „śmietanki” Hollywoodu, gdzie liczył się tylko szmal, seks i wszystko było robione pod kątem pokazania się na tym targowisku próżności.

-- Na koniec powiedz kilka słów o swojej pasji społecznikowskiej, która przerodziła się w politykę.

-- Włączyłam się w politykę między innymi organizując Komitet Obywatelski, zakładając pierwszą w Polsce Solidarność Rolników Indywidualnych w 1981 roku w Bieszczadach; współorganizowałam pierwszy strajk chłopski w Ustrzykach, który tak długo trwał – nie nagłaśniany przez wiele miesięcy – a który teraz nazywają strajkiem Ustrzycko-Rzeszowskim. A Rzeszów poparł nas dopiero po dwóch miesiącach…

-- Dlaczego to wszystko robiłaś?

-- Z potrzeby serca. Tak jak pokochałam jazz, bo był zakazany. Ja jestem z rozparcelowanych ziemian. Gdyby nie komuna – nie zamieszkałabym w mieście. Na pewno wyszłabym za ziemianina, albo gospodarowałabym na Dryszczowie. Odebrano mi moją osobowość, moją największą miłość – ziemię i skazano na życie w mieście. Przed kilkunastoma laty znów, niestety, wróciłam do Warszawy – do mieszkania, w którym zaczynałam życie z Krzysiem. W śladowym nakładzie wydałam biograficzną książkę pt.: „Komeda, Zośka i inni”. Pierwotnie chciałam dać tytuł książce „Oj, Zośka”. Taki tytuł, bo zawsze byłam i jestem skandalistą, i żyłam tak jak chciałam.

-- Masz piękny życiorys, bogate, twórcze życie; miałaś genialnego męża. Niekonsekwentna jesteś tylko w sprawie parcelacji ziemian i tzw. obszarników, "post-magnaterii"... Gdyby nie reforma rolna przeprowadzona w PRL-u - żyliby do dziś dnia, no, może nie chłopi pańszczyźniani, ale chłopi w czworakach.... Nie byłoby rolników z własną ziemią, w imieniu kondycji których (patrz: dochody, zarobki) zawiązałaś strajk w Ustrzykach... "Komuna" zaś - w swej teorii - nie dopuszczała w ogóle prywatnej własności środków produkcji, dlatego u nas był jeno socjalizm; oczywiście, po 1956 roku. Chleb kupowałaś z prywatnej piekarni, samochód naprawiałaś w prywatnej stacji, pranie - dawałaś do prywatnych pralni...; ryby kupowałaś z prywatnych kutrów rybackich, a na pączki i czekoladę - w Warszawie - chodziłaś do Bliklego... Sama mnie, 'chudego literata', zapraszałaś...

      To temat na inną rozmowę...

--------------------------------------------------------------

ZOFIA KOMEDOWA, właśc. Zofia Janina Trzcińska, z domu von Tittenbrun ur. 13 listopada 1929 w Dryszczowie, zm. 20 sierpnia 2009 w Warszawie – Crazy Girl, polska miłośniczka jazzu, organizatorka, promotorka i manager, guru polskich jazzmanów, muza i żona Krzysztofa Komedy.

Zofia Komeda Trzcińska z domu Tittenbrun pochodząc z patriotycznej rodziny od 13. roku życia była żołnierzem AK ugrupowania „Jodła” przybierając pseudonimy Zośka i Harcerka. Po wojnie już od lat 50. związana była ze środowiskiem jazzowym. Była legendą polskiego jazzu, jego promotorką, uczestniczką legendarnych festiwali jazzowych w Sopocie a także żoną i muzą pianisty a także kompozytora muzyki jazzowej i filmowej Krzysztofa Komedy, który właśnie dla niej skomponował utwór „Crazy Girl”.

Aktywnie organizowała i prowadziła koncerty wielu grup jazzowych m.in. Kurylewicza, Drążka, kierowała Piwnicą pod Baranami i Jazz Klubem Helikon w Krakowie, organizowała Festiwal Wokalistów Jazzowych w Lublinie, Pianistów Jazzowych w Kaliszu, Jazz Jantar na Wybrzeżu.

Przyczyniła się również do rozsławiania muzyki Krzysztofa Komedy. Po jego śmierci od roku 1969 wiele lat mieszkała w Bieszczadach. Zakładała pierwszą w Polsce Solidarność Rolników Indywidualnych, a następnie współorganizowała pierwszy chłopski strajk w Ustrzykach Dolnych. Wydała autobiograficzną książkę „Komeda, Zośka i inni”.

Zmarła na zawał serca. Została pochowana 11 września 2009 na Starych Powązkach obok Męża.

 

Zobacz galerię zdjęć:

Krzysztof Komeda. Fot: archiwalne; materiały archiwalne, propagandowe; udostępnione przez syna - Tomka Lacha
Krzysztof Komeda. Fot: archiwalne; materiały archiwalne, propagandowe; udostępnione przez syna - Tomka Lacha Krzysztof Komeda. Fot: archiwalne; materiały archiwalne, propagandowe - udostępnione przez syna, Tomka Lacha Zośka Komedowa. Fot: archiwalne; materiały archiwalne, propagandowe - udostępnione przez syna, Tomka Lacha

Życie duże i małe         

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości