Marek Różycki jr Marek Różycki jr
1659
BLOG

Okrutny terror szczęścia

Marek Różycki jr Marek Różycki jr Rozmaitości Obserwuj notkę 21

Choć to tylko przykład pierwszy z brzegu, pamiętam, gdy weekendowe gazety trąbiły, że w sobotę 7.07.07 w kościołach odbywał się maraton ślubów. Termin trzeba było ponoć zarezerwować dwa lata wcześniej. Trochę mnie to zaniepokoiło. I wcale nie dlatego, że w świecie laptopów i telefonów komórkowych ciągle wierzymy w zabobony („Rzeczpospolita” i „Wyborcza” zamieściły tego dnia analizy numerologiczne trzech siódemek)...  A raczej dlatego, że w tym pragnieniu szczęścia za wszelką cenę jest tyle ROZPACZY…

Każda epoka ma własne marzenia, które ludzie próbują urzeczywistnić w swoich biografiach. Na przykład Emma Brovary zakochiwała się w kim popadnie, bo tak robiły bohaterki romantycznych książek jej młodości (aż zwariowała). Bohaterowie Stendhala narażali życie dla paru pocałunków, bo w ich epoce były namiętność i odwaga. Natomiast dzisiejsi trzydziestolatkowie planują sobie śluby dnia 7.07.07, bo za wszelką cenę muszą być szczęśliwi.

Kiedyś trzeba było być patriotą, człowiekiem honoru albo na przykład przeżyć wielką namiętność...

DZIŚ NASZYM PODSTAWOWYM OBOWIĄZKIEM  JEST OSOBISTE SZCZĘŚCIE!

I nie jest to obowiązek łatwy do spełnienia. Wystarczy poczytać współczesną literaturę, na przykład Houellebecqa. Zobaczyć, że pełno w niej sfrustrowanych bohaterów, którzy nie umieją poradzić sobie z tym strasznym imperatywem: BĄDŹ SZCZĘŚLIWY!  

Nie wychodzi im miłość, nie robią kariery, nie mają zdolności do sportów ekstremalnych, a z wakacji w Chorwacji wracają co najwyżej znudzeni i ze schodzącą skórą. Przez to wszyscy patrzą na nich z pogardą, bo w naszym świecie wolności i tolerancji spróbuj tylko nie być opalony i zadowolony z siebie...

Kiedyś istniała instytucja wiejskiego głupka, jurodiwego, czarownicy. Można było zwariować, popaść w melancholię, zamknąć się w klasztorze -- i nadal było się szanowanym, może nawet jeszcze bardziej. Dziś istnieje jedynie instytucja uśmiechniętego kapiszona uprawiającego squash albo jogę i hodującego grzeczne dzieci w różowych sweterkach. Dawniej istniał szacunek dla nieszczęścia, podziw dla samoumartwiania, w ascezie widziano dowód odwagi i pobożności. Wystarczy poczytać „Wybrańca” Tomasza Manna.

Dziś cierpienie jest wyłącznie powodem do wstydu. Choć i nasza epoka ma swoje źródła cierpień, na przykład praca ponad siły  -- to o pracy można mówić wyłącznie z entuzjazmem i satysfakcją. I jeśli czasem przydarzy nam się nieszczęście albo zły humor, to lepiej tego nie pokazywać, a na pytanie „how are you?” z szerokim uśmiechem odpowiadać „fine”. A wszystko dlatego, że nigdy jeszcze ludzie tak gorąco nie wierzyli , że wszystko zależy od nich.

Kiedyś można było zwalić winę na rozmaite siły wyższe, los, Boga system… albo czary. Nie było nawet mowy, żeby się nie podporządkować tradycji - co w wielu wypadkach zwalniało z  OBOWIĄZKU  GONIENIA ZA SZCZĘŚCIEM.

Dziś kiedy mamy doła, zaraz ktoś nam powie: Dlaczego nie pójdziesz na basen, od tego wydziela się serotonina?!... A za nasza własną serotoninę sami jesteśmy odpowiedzialni…

I  TA -  „CHOROBA NA SZCZĘŚCIE” - SZCZEGÓLNIE DOTYKA DZIŚ POLAKÓW!

Protestancki Zachód zdążył się już do niej przyzwyczaić i nawet wypracować wentyle bezpieczeństwa: obronę mniejszości, Innego etc. Ale my cierpimy na to dopiero od ’89 roku. Dzisiejsi trzydziestolatkowie, którzy brali ślub 7. 07. 07 zaczynali wtedy wchodzić w fazę młodzieńczego buntu. Właśnie zabierali się grzecznie za palenie papierosów i picie alkoholu, leniuchowanie i wagary, jak ich rodzice....  Aż tu nagle… - Bóg zesłał KAPITALIZM....  Billboardy, sklepy, pieniądze, zagranica, sukces, kariera. Nasi rodzice o tych rzeczach tylko marzyli, ale nic nie mogli, bo świat im nie pozwalał. Ich dzieciom świat pozwolił na wszystko. JAK TEGO NIE OSIĄGNĄ, TO ZNACZY, ŻE  SĄ NIEUDACZNIKAMI!...

Dlatego cała ta dzisiejsza ideologia  SAMOZADOWOLENIA  podszyta jest wielkim strachem, że się nie będzie w stanie być człowiekiem spełnionym. Że się  nie da rady wszystkiemu podołać. Ile z tych par, które się pobrały w sobotę, zrobiło to ze strachu przed niezrealizowaniem obowiązkowego punktu w CV? Czy wierzyli, że szczęśliwa data im pomoże spełnić obowiązek dozgonnego szczęścia? A może chodziło przede wszystkim żeby się z tym szczęściem POOBNOSIĆ?!...  

Te wystawne śluby, które będziemy potem spłacać w nerwach przez całe lata. Entuzjastyczne opowieści o rodzinnych wakacjach na Dominikanie, gdzie tak naprawdę od rana do nocy się kłócimy. Spektakularne zamiłowanie do pracy, gdzie panuje mobbing, kumplostwo, kolesiostwo, UKŁADY..,  i której nie lubimy…

Nie ma rady, trzeba zagryźć zęby i być szczęśliwym.

-- No bo co ludzie powiedzą?!...

W Czasach Nowej Hipokryzji : TRZEBA BYĆ SZCZĘŚLIWYM I TO TAK, ŻEBY WSZYSCY WIDZIELI !!!

I tak, niejako wbrew nam..., apelując do najniższych instynktów, emocji, chorej rywalizacji, zazdrości pomieszanej z zawiścią ("przeskoczyć sąsiada"), nakręca się wolny rynek zaspakajając pustymi kaloriami "nasze" - wdrukowane nam do podświadomości - "marzenia", cele, oczekiwania i formy spełniania się w życiu "szczęśliwym"...

                                                                                                      

Marek Różycki jr   @^

Życie duże i małe         

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości