Jadwiga Jankowska-Cieślak. Kadr z filmu: "Trzeba zabić tę miłość"
Jadwiga Jankowska-Cieślak. Kadr z filmu: "Trzeba zabić tę miłość"
Marek Różycki jr Marek Różycki jr
5551
BLOG

Jadwiga Jankowska-Cieślak - polska odmiana Złotej Palmy

Marek Różycki jr Marek Różycki jr Kultura Obserwuj notkę 28

" -- Widziałam się, jako osoba szlachetna, czysta, poza koteriami,  „niebiańska” artystka nie skalana żadnymi układami… Jednak to, że jestem człowiekiem spoza układu, eliminowało mnie z pewnych korzystnych sytuacji i przedsięwzięć."

Jadwiga Jankowska-Cieślak ukończyła PWST w Warszawie. W latach 1972-83, 1987-88 i od 1994 aktorka Teatru Dramatycznego w Warszawie. W latach 1985-86 występowała w Teatrze Polskim, w latach 1988-90 w Teatrze Nowym, 1990-94 w Teatrze Powszechnym; 1994-2008 w Teatrze Dramatycznym, a od 2009 w Teatrze Ateneum w Warszawie. W swym dorobku ma kilkadziesiąt znaczących i wybitnych ról teatralnych a także filmowych.

Bezpośrednio po ukończeniu studiów w 1972 roku debiutowała na kinowym ekranie w filmie "Ostatni liść" i zrealizowanym w tym samym roku obrazie Janusza Morgensterna "Trzeba zabić tę miłość". Rola w tym filmie zaowocowała nagrodami na festiwalu w Łagowie, nagrodą im. Zbyszka Cybulskiego przyznawaną przez tygodnik "Ekran" oraz nagrodą na festiwalu "Młodzi i Film" w Koszalinie. Cztery lata później jej rola w filmie "Sam na sam" uhonorowana została nagrodą za pierwszoplanowa rolę kobiecą na FPFF w Gdyni.
 
W 1982 roku Jankowska - Cieślak zdobyła Złotą Palmę dla najlepszej aktorki, pierwszej i jedynej jak dotąd polskiej aktorki, na MFF w Cannes za rolę w filmie węgierskiego reżysera Karoly Makka "Inne spojrzenie". Lata 80. to przede wszystkim spotkanie z Kazimierzem Kutzem i główna rola w filmie "Wkrótce nadejdą bracia" (1985) oraz kreacja matki w głośnym "300 mil do nieba" Macieja Dejczera, za którą dostała nominację do nagrody na FPFF w Gdyni w 1989 roku.
 
Postaci kreowane przez Jankowską - Cieślak, zarówno te teatralne, jak również kinowe na długo zapadają w pamięć. Wśród Jej licznych ról znajdują się takie perły, jak postać Barbary Makowskiej zagrana w filmie "Wezwanie" (nagroda za pierwszoplanową rolę kobiecą na FPFF w Gdyni) oraz rewelacyjnie zagrana rola matki w debiucie fabularnym Małgorzaty Szumowskiej, "Szczęśliwy człowiek" oraz wiele, wiele innych obrazów - w tym słynna "Rysa".
 
Rozmowę z JADWIGĄ JANKOWSKĄ-CIEŚLAK - przypomina Marek Różycki jr

 

-- Pamiętam Pani słowa, że „wymiar sukcesu w naszym kraju jest znikomy, nieważny, marny; nie ma gradacji; następuje rozczarowanie”...

-- Na szczęście zawód ten dał mi wiele zadowolenia i satysfakcji, przyniósł nagrody; osiągnęłam w nim chyba to, czego oczekiwałam. Nie jestem jednak zwolenniczką osiągania sukcesu za wszelką cenę! Nie uprawiam, jak niektóre moje koleżanki i koledzy tak zwanego „marketingu osobistego”… Z rosnącym smutkiem obserwuję, że na bruku lądują między innymi ludzie wybitnie uzdolnieni, o wielkiej kulturze osobistej, wartościowi. Oni inwestowali w swój intelekt, uzdolnienia, nie zaś w… „rozwój łokci i tupet”. Każdy z nich stara się odbudować – jak umie – własne „ja”, poczucie własnej wartości, wiarę we własne siły, odnaleźć prawdę, że każdy z nas jest odrębną, niepowtarzalną jednostką. Każdy potrafi być w jakiejś dziedzinie Mistrzem. Ale obecnie jest to bardzo utrudnione i skomplikowane, bowiem nie zależy to częstokroć od nas samych, a od  okoliczności, kumplostwa, kumoterstwa, układów…

-- Co począć aby – jeśli nie docenia nas „świat”, skutecznie zrobić to samemu?

-- Hmm, nadal żyć w zgodzie z własnym sumieniem. Po przejściu różnych etapów zawodowych uważam, że trzeba szukać też innych wartości i celów życiowych. Zawodowe bowiem po jakimś czasie się wyczerpują. Niezwykle ważną częścią mojego życia jest rodzina – właśnie tworzenie domu, w którym wszyscy mogliby się spełniać. Zawsze chciałam, żeby dom dawał nam odpoczynek i azyl, zaś dzieci czynił pogodnymi, zdrowymi, spełnionymi, radosnymi.
        Każdy w nim jest sobą, nikt nikomu niczego nie wmawia, nie zmusza do tego, co jest mu obce. Autorytet osiąga się nie przez przymus, ale poprzez porównywanie, doświadczanie, uczenie się. Nie zapominajmy: czas jest ojcem prawdy.

-- Nie mogę tego pojąć: ma Pani wszelkie dane, aby bardzo mocno zaistnieć na rynku polskim, europejskim, światowym; oryginalną osobowość aktorską, wybitny talent, jest Pani bardzo pracowita. Na dodatek ma Pani – jako jedyna polska aktorka – Złotą Palmę, perfekcyjnie zna pani język angielski, ma Pani męża – znanego reżysera! Jakie mechanizmy nie zagrały w przypadku Pani kariery?

-- Trafne pytanie… Jest to pytanie, które sama sobie często zadaję, i na które do końca nie potrafię odpowiedzieć. Najprostszą odpowiedzią jest to, że obecnie trzeba dołożyć wielkich starań, wysiłku, mieć tę wielką siłę przebicia i spore układy, żeby zaistnieć odrobinę wyżej. Jak się już ugrzęźnie tu, w kraju i nie zorganizuje sobie silnego, niezwykle obrotnego agenta na Zachodzie – nie ma żadnej szansy, żeby wyrwać się poza nasze opłotki.

-- Oho… zbyt dobrze znam ten światek i powiem, że nie jest Pani do końca ze mną szczera…

-- No dobrze… Nasze kręgi są wielce koteryjne, opierają się na układach. A sam pan wie, że na układy – nie ma rady… Nigdy mi nie zależało, żeby w te układy wchodzić!!!, istnieć w nich i wśród nich kolaborować! Wydawało mi się, że jestem ponad to.

-- No i słusznie! Czy wytrawna aktorka, laureatka najbardziej prestiżowej nagrody aktorskiej w Europie – musi „wchodzić w układy”, żeby błyszczeć przynależnym jej blaskiem gwiazdy...?!

-- Powiem panu, że w swej naiwności mniemałam, iż splendory i propozycje, jeżeli już mają przyjść – przyjdą same, bez względu na to, czy będę – powiedzmy – „rzucać się w oczy, czy nie”. Widziałam się, jako osoba szlachetna, czysta, „niebiańska” artystka nie skalana układami… Jednak to, że jestem człowiekiem spoza układu, eliminuje mnie z pewnych korzystnych sytuacji i przedsięwzięć.

-- Nie odkryję Ameryki, gdy powiem, że obecnie w Polsce tak jest niemal w każdym zawodzie, który dla wielu utalentowanych – okazuje się wielkim zawodem… Trzeba chodzić i wydeptywać ścieżki – na rauty, bale, imprezy, spotkania; być w zażyłych kontaktach z „dobroczyńcami-sponsorami”, także - najogólniej mówiąc - tak zwanymi decydentami... Także mnie to mierzi, brzydzi i... źle się kojarzy. Pamiętam, jak Andrzej Seweryn w - programie TV – publicznie analizując swój sukces zawodowy – powiedział, że liczą się: talent, praca, praca (powtórzył był), no i łut szczęścia… Nie zapominajmy jednak, że w 1980 rokuwyjechał do Francji na 30 lat... Tam Go doceniono i godnie uhonorowano. Został aktorem najbardziej prestiżowych teatrów francuskich i kinowych produkcji filmowych.

-- Nie ukrywam, że miałam także pecha. Zbieg okoliczności sprawił, że nie mogłam zdyskontować niekwestionowanego sukcesu „Innego spojrzenia”. Wszystko przekreślił na długi czas stan wojenny. W Cannes dostałam kilka ciekawych propozycji, do realizacji których jednak nie doszło. Trudno było kontynuować pertraktacje w warunkach nieczynnych telefonów, teleksów i kłopotów paszportowych. Później już takie wydarzenie nie miało najmniejszego znaczenia, bo jest tak, że albo trzeba „doić” od razu daną sytuację, albo pożegnać się z wszelkimi szansami. Ja się pożegnałam.

-- Bez żalu?

-- Z żalem… Ale co, miałam pisać zażalenie do Pana Boga?...

-- Kiedyś naiwnie myślałem, że reżyserzy uważnie i pilnie patrzą na aktora, chcą go penetrować, analizować, „rozkładać na czynniki pierwsze”, aby lepiej go poznać. Tymczasem jest inaczej: jak się kto pokaże, tak zostaje zauważony – ujęty w schemat! Istnieje u nas coś takiego, jak „giełda” aktorów, z raz na zawsze ustalonym typem. Doświadczyła tego Pani na sobie?

-- Jest dokładnie tak, jak pan mówi! Są sporadyczne wyjątki reżyserów wrażliwych na aktora w teatrze…

-- …takim był niezapomniany Gustaw Holoubek, czy Zygmunt Hubner…

-- …w kinie to się również raczej nie zdarza. Nawet debiutujący reżyserzy, którzy nie powinni przecież być zmanierowani – upowszechniają, niestety, schematy.

-- Przecież można podjąć walkę, aby... 'zabić ten schemat'...?

-- Kiedy jest się młodym, to nawet trzeba walczyć, choćby dla spokoju sumienia i własnej satysfakcji. Później nie ma to już najmniejszego znaczenia. Ciągle mam wrażenie, że to, co robię, nikomu do niczego nie jest potrzebne. Niczemu nie służy. To między innymi wpłynęło na moje odczucia, iż obecnie z przykrością stwierdzam, że coraz mniej rzeczy wydaje mi się wartych uwagi, coraz mniej tak naprawdę mnie pociąga. I nie jest to związane wyłącznie z zawodem…

-- Stosunkowo niedawno z wielką przyjemnością i zainteresowaniem ponownie obejrzałem Pani debiutancki film z 1972 roku – „Trzeba zabić tę miłość”. To doprawdy znakomita rola i znakomity obraz, który i dziś jest aktualny, ponieważ mówi między innymi o psychologii miłości.

-- Od tego zaczęły się wszystkie moje kłopoty, nieszczęścia. Był to film, który mógł na owe czasy odnieść wielki sukces, gdyby miał normalną dystrybucję…

-- Mimo to był wielkim przebojem. Do dziś dnia określa się go obrazem „kultowym”!

-- Gdyby go wypuszczono na kilka międzynarodowych festiwali – to na pewno zdobyłby nagrody. Wtedy ja, mając te 19 lat, zaczęłabym jeździć po świecie, miałabym okazję otrzaskać się, zdobyć jakieś doświadczenie, które mogłoby zaprocentować. Tymczasem film pozyskiwał sobie widzów, mając  j e d n ą  kopię i zakaz wyjazdu za granicę. Nawet ze względu na restrykcje zdjęto moją okładkę z „Ekranu” czy „Filmu”… Komuś coś się we łbie ubrdało, że film jest ostry i antyradziecki… bo kiedy amerykańska rakieta startuje w Kosmos, to Janek Himilsbach wysadza barak!...

-- Absurdalny zbieg okoliczności rodem z komedii Stanisława Barei... Janek mówił mi o tym i było mu bardzo przykro… Zmieńmy nieco temat:czy aby nie chciano Pani zaszufladkować? Czytałem wielokrotnie recenzje wybitnych krytyków teatralnych, że „„większość Pani ról ma zewnętrzny spokój, wyciszenie; charakteryzuje je „zwyczajność” środków wyrazu””...

-- Oczywiście, starano się to uczynić, ale sądzę, że udało mi się wybronić od szuflady. W każdym razie nie doszło do tego, żebym kiedykolwiek powieliła typ roli już raz zagranej. Nacisków było bardzo wiele. Dla przykładu – natychmiast po filmie Morgensterna miałam pięćdziesiąt propozycji zagrania dokładnie tej samej postaci, tylko w innych okolicznościach… Odmowami strasznie nabruździłam w swoim życiu artystycznym. Urażeni reżyserzy urabiali mi opinię w środowisku…

-- …ach te zaściankowe, opłotkowe, osobliwe polskie „środowiska opiniotwórcze”…

-- …no bo jak to – główna rola, pieniądze, a ona ma fochy i odmawia. W głowie jej się przewróciło…

-- Tak na marginesie: teraz wszyscy biorą każdą, nawet najpodlejszą rolę; zanikła gdzieś godność zawodowa artysty w imię wszechwładnego pieniądza. Ale do rzeczy – po premierze filmu „Trzeba zabić tę miłość” – wraz z Panią pojawiła się w polskim kinie dziewczyna w dżinsach, pozbawiona kokieterii i zalotności. Jaką – w Pani wydaniu – ten typ postaci przeszedł metamorfozę, jak ewoluował?

-- Ta postać wyrosła z buntu. Zetknęłam się wówczas po raz pierwszy z tym przemysłem – kamerą, tłumem, bałaganem i reakcją na to był bunt. „Ja ich nie akceptuję, to jest niemożliwe, żeby w takich warunkach powstała Wielka Sztuka, a ja mogę robić tylko Wielką Sztukę”. Po przeczytaniu scenariusza uznałam, że jest świetny! Zaraz po rozpoczęciu zdjęć diametralnie zmieniłam zdanie. W związku z tym byłam cały czas na kontrze – do wszystkich, łącznie z aktorami i reżyserem. To był widać bardzo twórczy bunt i pewnie z tego powodu moja praca dała dobry efekt. No cóż, metamorfoza jest ogromna. Znam już kuchnię filmową i wiem „czym to się je”. Przestałam się buntować. Jeżeli przystępuję do jakiejkolwiek pracy – to wyrasta ona z pokory. Zakładam, że wszyscy wiedzą lepiej ode mnie, wszyscy mają ciekawsze poglądy i pomysły na dany temat i cały mój wysiłek musi być skoncentrowany na tym, żeby maksymalnie najlepiej dopasować się do ich wyobrażeń. Przy okazji usiłuję przemycić coś własnego, prywatnego, co nie zawsze wydaje mi się najciekawsze, najistotniejsze. Ale próbuję…

-- W takim razie jak w tym kontekście pojmować myśl Oscara Wilde`a: „Kiepski artysta zawsze podziwia twórczość swego kolegi. Nazywa to szlachetnością ducha i brakiem uprzedzeń. Lecz prawdziwie wielki artysta nie rozumie po prostu, że można pokazywać życie lub kształtować piękno w jakikolwiek inny sposób, niż on to robi”?...

-- Prawda! Ale widocznie nie jestem takim typem psychicznym. Rzeczywiście, artystą jest ten, kto potrafi w brutalny sposób zdeptać czyjeś uczucia, odczucia, przekonania, żeby tylko przeforsować swoją ideę, swoją sztukę. Wielcy artyści są egoistami, egotykami. Nie myślałam nigdy kategorią: JA I RESZTA ŚWIATA.

-- Przepraszam za dygresję, ale wiem z autopsji, że najgorszy rodzaj artysty to ten, który niewiele sam sobą reprezentując – skutecznie niszczy wszystko wokół siebie… Ale rozluźnijmy się: próbowała Pani śpiewać?

-- Nie, nie jest to moją domeną. Zawsze wiedziałam, że jeśli zaśpiewam, to wzbudzę śmiech i… czasami śpiewam po to, aby ten śmiech wzbudzić. Natomiast wiem, że człowiek rodzi się z tym darem. Ja urodziłam się z talentem do nie-śpiewania. Nie będę „katowała” ludzi, żeby mnie słuchali, jak ja cudnie śpiewam… Posiadam wielką dozę samokrytycyzmu…

-- A teatr? Jak Pani sądzi, dlaczego po wspaniałym początku – na przykład „Matce” Witkacego w reżyserii Jerzego Jarockiego, jeszcze w Szkole Teatralnej i „Elektrze” Giraudoux, w reżyserii Kazimierza Dejmka w Dramatycznym, też nie grała Pani równie genialnych ról, choć były to role znaczące?

-- W 1983 roku rozbito Teatr Dramatyczny. Właśnie wtedy zaczęłam „mościć sobie gniazdko”. Poprzez 10. letni staż wyrobiłam sobie wreszcie pozycję; zaczynałam jakby czuć się u siebie w domu i wiedziałam, że czeka mnie naprawdę niezwykła przyszłość. Gustaw Holoubek był bardzo zainteresowany moim rozwojem, wypróbowywał mnie, dawał mi rozmaite role, zadania. To było na zasadzie sprawdzania: czy się nie potknie, czy udźwignie, czy wyłoży się i padnie.

-- Ale nie krył się w tym podtekst złośliwej satysfakcji z potencjalnego niepowodzenia. To była Holoubkowa  ż y c z l i w a  Pani  edukacja.

-- Ma pan rację. To trwało dobrych kilka lat, aż wreszcie poczułam się pewnie, że jestem na swoim. I w tym momencie wywalili Holoubka i zdewastowali cały zespół.

-- To już kolejny, bardzo brzemienny w skutki, pech w Pani życiu artystycznym!

-- Tak, tej atmosfery, klimatu pracy, zespołowości, zbiorowości szukałam później w innych teatrach. Chciałam powtórzyć te sytuacje z Dramatycznego, że to się może gdzieś jeszcze udać; ale okazywało się to nieprawdą, bo nic a nic się nie powtarza.

-- Co jest zniszczone – zniszczonym pozostanie...

-- Może się co najwyżej urodzić nowa jakość, ale ta stara już nigdy nie wróci. Na przykład zabawna sytuacja zdarzyła się w Teatrze Polskim. Miałam tam grać w „Fantazym”, w reżyserii Krzysztofa Zalewskiego, ale reżyser bardzo szybko pokłócił się z dyrektorem Dejmkiem i odszedł… A ja ostałam się jako ta „palma”. Faktem jest, że nie miałam zbytniego szczęścia do teatralnych przedsięwzięć.

-- W Polsce aktor ponosi odpowiedzialność w znacznie szerszym zakresie, niż wynikałoby to z samego zawodu. Jak Pani odczuwa to jakby dziedziczne obciążenie?

-- Zawsze tak było i myślę, że jeszcze bardzo długo istotny będzie kontekst tego, w czym bierze się udział…

-- Niestety, komercjalizacja sztuki i nie tylko sztuki bardzo mocno zaznacza swe piętno… Szczególnie boleśnie odczuwa się to w telewizji, radio, ale także we wszelkich przedsięwzięciach, które coraz mniej są „artystyczne” z wyższej półki…

-- Mówimy o prawdziwych zawodowcach! Bardzo to trudna i niebezpieczna droga, ale z tego właśnie powodu nie wstydzę się, że uprawiam ten zawód. Dokonywanie wyborów na tym poziomie, podnosi w moich oczach prestiż tej profesji. To obciążenie, które mnie się podoba. W całej mojej pracy artystycznej udało mi się nie wziąć udziału w „akademii ku czci…”, ani też komercyjnych szmirach uwłaczających godności wykonywających ten zawód!

-- Niestety, bardzo wiele Pani koleżanek i kolegów – uległo tej pokusie „akademii ku czci…” oraz biorą udział w przedsięwzięciach, których matką jest tandeta i szmira „pod publiczkę” – dla tak zwanej kasy… Ku czci Złotego Cielca…
        Kiedyś powiedziała Pani, że aktorstwo polega na szukaniu reakcji prawdziwych, a także – dobór ról przez aktora jest jego określeniem się jako człowieka. Czy na kanwie tej myśli mogłaby Pani powiedzieć – czym jest dla Pani doświadczenie?

-- To proces, który się nie kończy. Zdobywa je człowiek całe życie, a tak naprawdę nigdy się tego nie osiągnie. Kiedy zaczynałam pracować, nie miałam zupełnie doświadczenia – bo niby skąd – byłam odważna, arogancka, pewna siebie. Kiedy z upływem lat zdobywałam doświadczenie, stawałam się osobą coraz bardziej skromną…

-- … u bardzo wielu proces ten przebiega diametralnie odwrotnie…

-- …doświadczenie to, moim zdaniem, nauka pokory.

-- Skoro o doświadczeniu mowa – spójrzmy z dystansu lat: a może nie tak wielka liczba godnych Pani talentu ról wynika stąd, że stara się Pani grać postaci, wyszukuje role, których poglądy i idee są takie same jak Pani?

-- Sądzę, że byłam w idealnej sytuacji, bo nawet w małej liczbie propozycji zawsze mogłam wybrać to, co mi odpowiadało. Nie byłam jeszcze nigdy postawiona przed murem konieczności zagrania czegoś wbrew sobie. Wychodzę z założenia, że cała przyjemność uprawiania tego zawodu polega na tym, że robi się to, co jest po naszej myśli. Nawet jeśli współpracownicy nie zgadzają się z „naszą myślą” – jest okazja przekonania ich lub dania się przekonać. Jak przyjęło się mówić – prawda ma naturę dialogową… Wówczas akceptacja cudzych poglądów sprawia, że stają się one naszymi. Poza tym czas jest istotnie ojcem Prawdy!

-- Porozmawiajmy jeszcze przez chwilkę o mechanizmach kariery aktorskiej. Na bycie aktorką składa się – prócz profesjonalnego traktowania zawodu – kilka zabiegów, które mają pomóc w zdobyciu celu – w domyśle: spełnienia – bywanie, pokazywanie się, podkreślanie ubiorem swojej osobowości, czasem… szokowanie, korzystanie ze znajomości, „wyrabianie” znajomości…, zwracanie na siebie uwagi, czyli najoględniej mówiąc, umiejętność sprzedawania się. Pani zaś swoją postawą przeciwstawia się takim sposobom postępowania. Dlaczego?

-- Z bardzo prostego powodu: powyższe zabiegi wcale nie były potrzebne i nieodzowne w latach, kiedy ja tak zwanie robiłam karierę. To był najbardziej intensywny czas, kiedy musiałam zaistnieć, wszechstronnie i wielostronnie dać się poznać. Sprawy, o których pan wspomniał, wcale nie odgrywały ówcześnie ważnej roli. Nie tylko mnie udało się dość mocno zaistnieć bez wykonywania podobnych ruchów. Fakt, że zabiegi te są mi całkowicie obce. Natomiast, gdy otarłam się o trochę o wielki świat – Cannes itp., zdałam sobie sprawę, że jest to wręcz niezbędne. Coś takiego powinnam tam wykonać!

-- ? ? ?

-- Jest to zbiór wszystkich elementów stanowiących o umiejętności sprzedawania się – między innymi: zdolność nawiązywania właściwych kontaktów z właściwymi ludźmi, i… umiejętność manipulowania nimi. Dalej – zwracanie na siebie uwagi, pokazywanie się, bywanie, ,szokowanie” w stylu: ”nie jest ważne co mówią i piszą, byleby – mówili i pisali…:” Tu, w Polsce, również się to obecnie odbywa, ale w kręgach towarzystwa wzajemnej adoracji i akceptacji, co nie posuwa w ogóle spraw naszej kultury narodowej do przodu! Powiem brutalnie i dosadnie za Olgą Lipińską, której „Właśnie leci kabarecik” cenzura zdjęła z programu I TVP: "Nasza kultura zostaje w sposób brutalny dożynana."

-- Powoli zbliżamy się do końca naszej rozmowy. Od bardzo wielu lat wykłada Pani na PWST. Wiem, że sprawia to Pani przyjemność, ale jako wielbiciel Pani talentu – pozwolę sobie na uwagę, że jest to pewnego rodzaju kompensacja: wyrównywanie obiektywnie istniejących braków w dziedzinie działalności zawodowej poprzez wzmożoną aktywność w innej. Ja wcale nie neguję, że ma Pani bardzo wiele cennych wiadomości do przekazania studentom! Przecież kondycja naszych scen jest związana bezpośrednio z tym, co dzieje się między innymi w gmachu przy ulicy Miodowej. Tutaj ścierają się metody nauczania, poglądy estetyczne, zderzają się indywidualności, trwają nieustające dyskusje na temat jak kształcić aktorów. Szkoda, że tak wielu, bardzo wielu młodych, utalentowanych, wrażliwych ludzi – zostaje później bez pracy, albo musi się przekwalifikowywać na przykład na taksówkarzy, kelnerów czy akwizytorów!...

-- Mówiłam już, że nie przypuszczam, żeby w ciągu najbliższych lat cokolwiek działo się w kulturze. Ale mówiąc bardzo już skrótowo – my kształcimy ludzi. Faktem jest, że dużo satysfakcji sprawia mi praca ze studentami. Kontakt z tymi – nie skażonymi jeszcze, młodymi ludźmi, którzy mało wiedzą, ale mają już swoje wyobrażenia i dążności – daje mi dużo radości. Właśnie to, że mogę z nimi przebywać, cokolwiek im sugerować, na coś namawiać. Mogłabym prowadzić zajęcia przez 24 godziny na dobę, gdyby to było pedagogiczne i gdyby nie obowiązki domowe. Czas, kolejne lata i przeżycia – traktuję  jako kapitał, coś, co daje mi tak zwaną mądrość życiową i to właśnie także staram się przekazać tym młodym ludziom.

-- Na koniec spytam – jak widzi Pani, w świetle obserwacji własnych a także kolegów i przyjaciół, newralgiczne problemy środowiska, polskiego teatru, filmu i w ogóle narodowej kultury?

-- Pomimo, że jestem z natury optymistką – widzę je czarno i jeszcze raz czarno. Przecież ja jestem w samym środku tych zagadnień, więc posiadam wiadomości z pierwszej ręki!!! Po pierwsze zaczynają się kruszyć podwaliny tego zawodu, mianowicie właśnie szkolnictwo artystyczne. Wygląda na to, że zostanie ono zniszczone. Być może nie będziemy mieli dobrych szkół, więc może się wytworzyć luka pokoleniowa. Ja tu nie mówię o elitarnych wysokopłatnych szkółkach dla bogatych dzieci bogatych rodziców! Prawdziwe bowiem talenty nie kupi się za żadne pieniądze tego świata! Po drugie – wyobrażam sobie, wiem już, jak odbija się na  teatrze próba reorganizacji i powołanie wolnego rynku pracy. Warunki zmuszą nas do tego, abyśmy zachowywali się niby tak, jak aktorzy na Zachodzie. Ale tam jest zupełnie inna sytuacja, zupełnie inny system, w którym nawet bezrobotny może przeżyć i nie czuje się aż tak przeraźliwie zagrożony! Dotychczasowa sytuacja miała swoje złe strony, ale coś było w tym fascynującego, że nasze zawodowe życie nie ulegało deprecjacji, tej straszliwej komercjalizacji!
        Teraz mamy się znowu cofnąć? Co, będziemy włóczyć się po całej Polsce, ganiać za pieniądzem i angażem, rozbijać się to tu, to tam? Już tak jest! Przecież ludzie nie wiedzą, gdzie mieszkają! Wszystko karleje, rozmienia się na drobne! BARDZO ŁATWO JEST ZEPSUĆ – ODBUDOWAĆ COKOLWIEK, PRAWIE NIEMOŻLIWE!!!  Doznałam tego na własnej skórze. Po trzecie – nie widać zupełnie młodych, zdolnych reżyserów. Starsze pokolenie nie ma następców. Średnie pokolenie nie przejmuje tej pałeczki, bo w dużej części wyjechało zagranicę, albo myśli o tym, gdzie pojechać, by zarobić! Kilku młodych-zdolnych można policzyć na palcach jednej ręki u drwala… Po czwarte i dziesiąte – mamy wadliwą geografię teatralną, fatalny stan budynków teatralnych, brak polskiej dramaturgii współczesnej; a ze względu na tantiemy – brak dostępu do współczesnej dramaturgii zachodniej itp. itd.

-- A film...?

-- Wszyscy szukają sponsorów czyli dobroczyńców… A efekt jest taki, że w repertuarze kin warszawskich prawie w ogóle, albo w ogóle nie ma polskiego filmu!!! Wiele by o tym mówić, ale już, niestety, „po próżnicy”! Idą bardzo ciężkie i smutne czasy i to nie tylko dla niedobitków inteligencji polskiej.

-- Mnie przeraża też fakt, że ponad 85 procent rodaków w ogóle nie czyta książek, nie kupują ich nawet, bo są za drogie… To tylko przypomnienie dla tych, co   z a w s z e   wiedzą lepiej: Gdy Titanic tonął, orkiestra grała… Czyli pozory są wciąż tworzone, a w kręgach władzy panuje totalna hipokryzja – naród sam się wyżywi, wyedukuje i sam będzie się leczyć…

-- No tak, obyśmy tylko zdrowi byli...!

-- Ma Pani rację, bo zamykają coraz więcej oddziałów w szpitalach… Za to od lat -  największym zaufaniem Rodaków cieszy się Straż Pożarna... ;)

 

 

Zobacz galerię zdjęć:

Jadwiga Jankowska-Cieślak
Jadwiga Jankowska-Cieślak

Życie duże i małe         

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura