Elżbieta Dmoch
Elżbieta Dmoch
Marek Różycki jr Marek Różycki jr
10723
BLOG

Elżbieta Dmoch, czyli "2 plus 1" - co nie oznacza: aż... "Ich Troje"

Marek Różycki jr Marek Różycki jr Kultura Obserwuj notkę 57

Była jedną z najjaśniejszych polskich gwiazd lat 70. i 80. Piękna, czarująca, utalentowana, osiągnęła wraz z grupą „2 plus 1” niemal wszystko. Później los wystawił ją na ciężką próbę, po której zupełnie wycofała się z muzyki. Dziś żyje samotnie, skromnie, w zapomnieniu… Walczy z depresją, a to podstępna 'zołza'. Bywa nawet śmiertelną chorobą. Bywa, że nie pozwala żyć; zabija wszelkie przejawy chęci, sensu, nie mówiąc już w ogóle o jakichkolwiek przebłyskach radości...

Objawienie estrady, Elżbieta Dmoch, niespodziewanie postanowiła zejść ze sceny tak jak nasza najwybitniejsza wokalistka - Ewa Demarczyk, czy Edyta Bartosiewicz. Nie udziela wywiadów i unika prasy…

MÓWIONO, ŻE MA WSZYSTKO...

Mówiono, że ma wszystko. Urodę modelki, głos, talent, sławę. I wielką miłość. W Januszu Kruku, swoim mężu – z którym założyła „2 plus 1”, jeden z najpopularniejszych zespołów lat 70. i 80. – była zakochana na zabój. Takich miłości dziś się nie spotyka... Poznała go, mając 17 lat, i odtąd stał się jej całym światem, który jednak rozpadł się w roku 1989. Wtedy też Janusz zachorował na serce. Wkrótce się rozwiedli, choć zostali przyjaciółmi.

Janusz Kruk z nową partnerką założył rodzinę. Niestety, w 1992 r. nagle zmarł na zawał. Elżbieta przeżyła załamanie. Przestała śpiewać. Zaczęła unikać ludzi. Sprzedała swoje warszawskie mieszkanie i przeprowadziła się do domu na wsi. Znajomi i przypadkowi świadkowie twierdzili, że dziwnie się zachowuje, chodzi zaniedbana, żyje w swoim świecie.

Biografia Elżbiety Dmoch to z jednej strony historia wyjątkowa, a z drugiej – opowieść oddająca twarde realia rządzące branżą muzyczną. Można ją sprowadzić do prostej reguły: “Artysta jest tak dobry, jak dobrze sprzedała się jego ostatnia płyta”. Albo rozwinąć w drugiej: “Artysta, który nie nagrywa, nie istnieje”. Brutalne, ale prawdziwe.

W latach 70. i na początku kolejnej dekady piosenki, które nagrała z zespołem 2 plus 1, znali niemal wszyscy – “Chodź, pomaluj mój świat”, “Windą do nieba”, “Czerwone słoneczko”, “Wstawaj, szkoda dnia”, “Hej, dogonię lato” czy “Iść w stronę słońca” to tylko garstka z przebojów (!), które nie schodziły z czołówek list. Ona sama była ozdobą ówczesnych okładek, programów telewizyjnych i radiowych, błyszczała towarzysko, ale przede wszystkim elektryzowała na scenie.

Elektryzujące było też jej małżeństwo z liderem, kompozytorem i gitarzystą zespołu, Januszem Krukiem. – Byli najpiękniejszą parą lat 70. – wspomina dziennikarka Maria Szabłowska, długoletnia przyjaciółka Elżbiety Dmoch. I rzeczywiście… wystarczy spojrzeć na liczne wspólne fotografie obojga. Uśmiechnięci, szczęśliwi, spełnieni, właściwie żadnych znaków, które mogłyby zdradzać, że nie wszystko w ich życiu było takie kolorowe.

BAŚNIOWE POCZĄTKI

Zaczęło się trochę jak w baśni o Kopciuszku, poznającym na balu księcia, czy raczej króla życia, bo tak nazywano towarzysko usposobionego Kruka. Skończyło zdecydowanie mniej bajkowo, choć liczni fani Elżbiety Dmoch i grupy „2 plus 1” nadal wierzą, że ich ulubienica jeszcze na scenę wróci. Niestety, z każdym rokiem ich wiara słabnie. Bo nic przecież takiego obrotu spraw nie zapowiada.

Gdy się poznali, Elżbieta (ur. 29 września 1951 w Warszawie) miała zaledwie siedemnaście lat. Była utalentowana artystycznie, od wczesnego dzieciństwa brała lekcje śpiewu i uczęszczała do szkoły muzycznej, a od niedawna występowała z rockową grupą "Nieznajomi". – Graliśmy w szkole na Grochowie na studniówce – wspomina Cezary Szlązak, długoletni członek „2 plus 1”. – Janusz wypatrzył piękną wysoką dziewczynę, która wystartowała w konkursie piosenki podczas tego wieczoru.

Wtedy, w 1968 roku, nie było jeszcze „2 plus 1” – Janusz Kruk prowadził grupę „Warszawskie Kuranty”. Znajomi wspominają, że choć starszy o pięć lat artysta był żonaty, miał nawet córkę, natychmiast zakochał się w Eli. Bez problemu i on zawrócił jej w głowie. W konsekwencji porzucił rodzinę i równie szybko zwerbował dziewczynę do swojego zespołu, nie tylko w roli wokalistki, ale i flecistki. Ale to nie Warszawskie Kuranty miały podbić serca publiczności, także tej zagranicznej.

„2 PLUS 1”, TO NIE AŻ… „ICH TROJE”…!

Nowa grupa, nazwana „2 plus 1”, powstała w 1971 roku. W jej składzie, oprócz Dmoch i Kruka, znalazł się Andrzej Rybiński, zastąpiony później przez Andrzeja Krzysztofika, a w 1976 roku – Cezarego Szlązaka, który już wcześniej współpracował z formacją, choć nie na prawach oficjalnego członka.

Zespół bardzo szybko zdobył ogromną popularność, a jego piosenki bez przerwy grane były nie tylko w radiu, ale i telewizji. Już w 1971 roku dostał w Opolu nagrodę za utwór “Nie zmogła go kula”. Rok później wylansował swoje pierwsze duże przeboje: “Czerwone słoneczko” i “Chodź, pomaluj mój świat”. Spora w tym zasługa właśnie czaru i wdzięku Elżbiety Dmoch. Od początku budziła wielką sympatię, przyciągała wzrok, ale na szczęście potrafiła też dobrze śpiewać.

INNA JAKOŚĆ TWÓRCZOŚCI

Grupa wykraczała poza schemat polskiej muzyki rozrywkowej, choć ma dziś pewne miejsce w jej kanonie. Piosenki były pogodne, czasem refleksyjne, na pewno melodyjne i łatwo wpadające w ucho, z dobrymi tekstami, pisanymi przez takich autorów jak Marek Dutkiewicz, Ernest Bryll, Wojciech Młynarski czy Jonasz Kofta. „Dwa plus 1” cały czas przy tym było Grupą Poszukującą.

Trio potrafiło wzbogacić swoją muzykę o elementy symfoniczne (“Wyspa dzieci”), nagrać ambitną jazzującą suitę poświęconą tragicznie zmarłemu aktorowi Zbigniewowi Cybulskiemu (“Aktor”) czy inspirować się kulturą celtycką (“Irlandzki tancerz”). Na początku lat 80. Elżbieta i Janusz zaczęli nawet – z powodzeniem – penetrować rejony muzyki new wave i popowo-elektronicznej (“Bez limitu”)...

Jak podkreśla nasza wspaniała dziennikarka muzyczna, Maria Szabłowska, Dmoch i Kruk mieli wiele szczęścia, że na siebie trafili. Ona, gdyż jej wybranek był wyjątkowo utalentowanym muzykiem i kompozytorem. A on, gdyż trafił na piękną, zdolną i muzykalną dziewczynę. – Na scenie była żywiołowa, dynamiczna. Świetnie się ubierała, lecz trudno się temu dziwić, skoro stroje szykowała jej Grażyna Hasse.

*   *   *

„W 1998 r. wydawało się, że kryzys minął. – Namówiliśmy ją, by wróciła na scenę. Chyba tego chciała, bo zgodziła się. Wystąpiła na „Pikniku Dwójki” w Gnieźnie. Ludzie przyjęli ją fantastycznie. Ela była zaskoczona i zachwycona. To był dla niej wielki zastrzyk energii. Wystąpiła w programie „Dozwolone od lat 40”. Była w świetnej formie. Miała też wyruszyć w trasę z reaktywowanym „2 plus 1”” – opowiada dziennikarka Maria Szabłowska.

Ostatni program telewizyjny z udziałem Elżbiety Dmoch to „Szansa na sukces”, kiedy śpiewano piosenki jej zespołu. Potem jakby zapadła się pod ziemię.

Głośno zrobiło się o Niej w 2005 r. za sprawą programu „Uwaga!”. Pojawiły się głosy, że piosenkarkę trzeba otoczyć opieką socjalną, psychiatryczną i finansową. – Dość podła sensacja! – twierdzi z oburzeniem osoba z tzw. branży, znająca Elżbietę od dawna. – Po emisji tego reportażu poczuła się zaszczuta, zdołowana. Upokarzające były dla niej wypowiedzi opisujące ją jako wariatkę i nędzarkę, a jej dom jako ruinę. Tymczasem ona przeżyła tragedię, po której wybrała życie na uboczu.

TO NIE KRYZYS – A ŚWIADOMA DECYZJA, KTÓRĄ NALEŻY USZANOWAĆ!

Ludzie pamiętają Elę z czasów, gdy miała sceniczny makijaż, ciuchy projektowane przez Grażynę Hase, i uważają, że musi nadal tak wyglądać. A ona żyje po swojemu. Skromnie. Wystarcza jej emerytura twórcza, otrzymuje też tantiemy za wykorzystywanie utworów „2 plus 1”. Zrzutki pieniędzy...? To dla niej policzek!

"Ela zawsze sprawdza, czy pieniądze, które dostaje, aby na pewno się jej należą." Halina Frąckowiak poznała Elżbietę Dmoch w latach 70. Miały wspólne trasy koncertowe. -- Elżunia jest osobą wrażliwą i delikatną – mówi piosenkarka. – Dwa lata temu w rozmowie z moim menedżerem powiedziałam, że byłoby miło, gdyby Elżunia zechciała być gościem w moich recitalach i śpiewać swoje piękne piosenki, ale chyba nie była otwarta na taką propozycję. Trochę żal, bo publiczność wciąż bardzo ją lubi, kocha, tęskni – mówi Halina Frąckowiak.

-- Nie tak dawno spotkałyśmy się na pogrzebie naszego wspólnego znajomego, dziennikarza radiowego Witolda Pogranicznego. Nie był to moment dłuższą rozmowę. Wyglądała jak zawsze, subtelnie i delikatnie. Był czas, gdy wróciła do Warszawy. Zamieszkała z matką na Saskiej Kępie. Ale mama nagle zmarła. Piosenkarka boleśnie przeżyła kolejny dramat…

Znów spekulowano, jak się czuje, co robi. Remigiusz Grzela, pisarz i dziennikarz, wiedząc, że nie ma telefonu, wysłał jej list z prośbą o wywiad. – Podałem numer komórki. Oddzwoniła. Była w dobrej formie. Rozmawialiśmy. W miłym tonie przeprosiła, że nie udziela żadnych wywiadów, ponieważ... NIE PROWADZI JUŻ ŻYCIA ARTYSTYCZNEGO.

Pytania o dziewczynę, która tak melodyjnie zapraszała „Więc chodź, pomaluj mój świat…”, nie ustają. -- Co robi? To, co wszyscy… : chodzi do sklepu, odwiedza przyjaciół, spotyka się ze znajomymi i rodziną – mówi Slavek, od 30 lat fan zespołu i przyjaciel Elżbiety. -- Mieszka w Warszawie. Widujemy się co jakiś czas – zapewnia. W sierpniu 2008 r. zorganizował zjazd fanów, także z Austrii i Niemiec. Atrakcją było pojawienie się na nim Elżbiety. – Świetnie się bawiła, opowiadała ciekawostki o zespole, wspominała swą wielka Miłość, Janusza Kruka.

Z fanami zanuciła kilka piosenek, rozdawała autografy. Obiecała, że pojawi się na następnym zlocie. Wielbiciele skupieni wokół internetowego forum „2 plus 1” odwiedzają ją, pamiętają o urodzinach. I chronią. Nie zdradzają nic z jej obecnego życia, nie komentują stanu zdrowia. USZANOWALI Jej prośbę, by zdjęcia ze spotkania nie trafiły do Internetu. Wieść, gdzie odbędzie się zjazd, każdy dostał dzień wcześniej na prywatną skrzynkę.

Czy jest szansa, że Elżbieta Dmoch wróci na scenę? – Niestety, nie – żałuje Slavek. – Ona mówi, że już nie śpiewa, ponieważ po śmierci Janusza Kruka nie oddano jej nut na papierze, poza tym straciła częściowo głos. Stale jednak kontaktuje się ze swoimi fanami. KOCHA MUZYKĘ - TAK JAK ONI...

Wrażliwej, zjawiskowej Elżbiecie Dmoch - dedykuję najpiękniejsze Posłanie / Przesłanie dla Nadwrażliwych, jakie znam, bowiem widzę ją pomiędzy wersami napisanymi przez prof. Kazimierza Dąbrowskiego:

Posłanie dla Nadwrażliwych

Bądźcie pozdrowieni nadwrażliwi
za waszą czułość w nieczułości świata
za niepewność wśród jego pewności

Bądźcie pozdrowieni
za to, że odczuwacie innych tak, jak siebie samych

Bądźcie pozdrowieni
za to, że odczuwacie niepokój świata
jego bezdenną ograniczoność i pewność siebie

Bądźcie pozdrowieni
za potrzebę oczyszczenia rąk z niewidzialnego brudu świata
za wasz lęk przed bezsensem istnienia

Za delikatność nie mówienia innym tego, co w nich widzicie

Bądźcie pozdrowieni
za waszą niezaradność praktyczną w zwykłym
i praktyczność w nieznanym
za wasz realizm transcendentalny i brak realizmu życiowego

Bądźcie pozdrowieni
za waszą wyłączność i trwogę przed utratą bliskich
za wasze zachłanne przyjaźnie i lęk, że miłość mogłaby umrzeć jeszcze przed wami

Bądźcie pozdrowieni
za waszą twórczość i ekstazę
za nieprzystosowanie do tego co jest, a przystosowanie do tego, co być powinno

Bądźcie pozdrowieni
za wasze wielkie uzdolnienia nigdy nie wykorzystane
za to, że niepoznanie się na waszej wielkości
nie pozwoli docenić tych, co przyjdą po was

Bądźcie pozdrowieni
za to, że jesteście leczeni
zamiast leczyć innych

Bądźcie pozdrowieni
za to, że wasza niebiańska siła jest spychana i deptana
przez siłę brutalną i zwierzęcą

za to, co w was przeczutego, niewypowiedzianego, nieograniczonego

za samotność i niezwykłość waszych dróg

bądźcie pozdrowieni nadwrażliwi

prof. Kazimierz Dąbrowski

Oprac. Marek Różycki jr.

Zobacz galerię zdjęć:

Zespół "2 plus 1"
Zespół "2 plus 1" Zespół "2 plus 1"

Życie duże i małe         

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura