Fot. arch. Wanda Rutkiewicz
Fot. arch. Wanda Rutkiewicz
Marek Różycki jr Marek Różycki jr
2922
BLOG

Wyprzedzić siebie - 33. lata od zaginięcia Wandy Rutkiewicz

Marek Różycki jr Marek Różycki jr Alpinizm Obserwuj temat Obserwuj notkę 125

33. lata temu, 13 maja w drodze na szczyt Kangczendżongi, trzeciego szczytu Ziemi, zaginęła największa polska himalaistka, piękny Człowiek, zjawiskowa Kobieta, Wanda Rutkiewicz -- zdobywczyni, jako pierwsza z polskich alpinistów, Mount Everestu i K2. Na K2 była pierwszą kobietą. Zamierzała zdobyć Koronę Himalajów, czternaście szczytów przekraczających 8 tys. metrów. Zdobyła osiem. Do dziś nie odnaleziono jej ciała.

Jest to do dziś największy sukces kobiecego alpinizmu na świecie. WANDĘ RUTKIEWICZ – zdobywczynię Mount Everestu – jako pierwszą Europejkę, trzecią kobietę na szczycie świata oraz ośmiu ośmiotysięczników – w 33. rocznicę tragicznej śmierci – wspominam razem z Jej Przyjaciółmi.

W 1978 roku wzięła udział w zachodnioniemieckiej wyprawie na Everest. Jej wejście (16 października) było trzecim kobiecym wejściem na najwyższą górę świata i jednocześnie pierwszym europejskim. Tego samego dnia papieżem został Polak Karol Wojtyła. W czasie spotkania z Wandą Rutkiewicz powiedział: "Dobry Bóg tak chciał, że tego samego dnia weszliśmy tak wysoko". 

To miała być kolejna nasza rozmowa. Pierwszy raz spotkałem Wandę Rutkiewicz w Zakopanem, gdy Ojciec przeprowadzał z Nią rozmowę. Później były następne -- spotkania, rozmowy, wspomnienia, refleksje, dyskusje, w których brał także udział przyjaciel naszego domu Jerzy Hajdukiewicz (ur. 5 grudnia 1918 we Lwowie, zm. 10 lipca 1989 w Zakopanem) – lekarz, działacz turystyczny, alpinista i himalaista; bywał także Michał Jagiełło -- wówczas ratownik TOPR, a następnie naczelnik Grupy Tatrzańskiej GOPR.

'MĘSKI' UŚCISK DŁONI

-- Ależ pani jest piękna... --  wyrwało mi się i to były moje pierwsze słowa skierowane do Wandy Rutkiewicz. Nic nie odpowiedziała, a ja spojrzałem na Jej gołe stopy, bowiem boso chodziła po mieszkaniu. To były stopy spracowanego fizycznie człowieka z nieco wykrzywionymi palcami, na których podczas wspinaczki opierała ciężar swojego ciała wraz z obciążonym plecakiem i całym rynsztunkiem himalaisty. Widoczne były zniekształcenia i haluksy..., które zupełnie nie pasowały do Jej zjawiskowej urody, gibkiej sylwetki wysportowanej kobiety, która miała bardzo wiele z uroczej dziewczęcości w 'noszeniu swego ciała'...


U kobiet 'nizinnych'... -- efekt noszenia wysokich obcasów, ale u Wandy Rutkiewicz -- wspinaczka  spowodowała przeciążenie przedniej części stóp (przodostopi). Nawet wygodne buty do wspinaczki i tak nie niwelują ucisku na palce i łuki poprzeczne stóp, co doprowadza do ich deformacji, rozwoju płaskostopia poprzecznego i bólu. Pod wpływem zniekształceń stopy zaczynają inaczej pracować: nierównomiernie rozkłada się ciężar ciała, 'paluchy' przestają być mocnym punktem podparcia w czasie chodu, wspinaczki...; pogarsza się wytrzymałość struktur, które stabilizują stopy, mięśnie stają się słabsze, a nadmiernemu przeciążeniu ulega wewnętrzna krawędź stopy.

 

Ponieważ bezwiednie sięgnąłem po papierosa, usłyszałem: --  Noo, jeszcze papierochy! Zupełnie, jak ojciec! Wynocha na balkon... Półgębkiem odpowiedziałem,  przepraszam, jaaa muszę... się skupić...  Pokornie wyszedłem na balkon i zaciągając się 'mocnym' z filtrem...  oglądałem panoramę warszawskich Stegien... przy ulicy Sobieskiego. A myślami byłem w zupełnie innym krajobrazie górskim Tatr, Alp i Himalajów... Zapamiętałem także mocny, 'męski' uścisk dłoni, gdy ostatni raz się żegnaliśmy...


W marcu 1992 kontaktowałem się z Wandą Rutkiewicz telefonicznie, lecz wciąż coś stawało na przeszkodzie spotkaniu. Przebywała w Warszawie, cała pochłonięta organizowaniem swoich wypraw. Powtórzę: planowała zdobycie, jako pierwsza kobieta świata, wszystkich czternastu ośmiotysięczników. Pozostało Jej wejść jeszcze na sześć spośród nich.


 W 1991 roku Wanda Rutkiewicz zdobyła dwa kolejne ośmiotysięczniki: Cho Oyu (8201m n.p.m.) 26.09.91 roku i Annapurnę (8091 m n.p.m.) 22.10.91 roku. Na ten ostatni weszła bardzo trudną drogą południową. W tym roku chciała aż sześciokrotnie uczestniczyć w wyprawach... Jeszcze wówczas myślała, że zacznie wiosną od udziału w rosyjskiej ekspedycji na Dhaulagiri (8167 m); potem planowała wejście z Niemcami na Lhotsa (8516 m) lub z Hiszpanami na Makalu (8463 m); latem chciała zdobyć Broad Peak (8047 m); jesienią zaś – Kangchenjungę (8596 m) i Makalu. Ostatni szczyt, Manslu, planowała osiągnąć zimą lub na wiosnę 1993 roku. 

Zrealizowanie planów zależało od tego czy czołowa nasza himalaistka znajdzie na to pieniądze. Zainwestowała wszystkie swoje oszczędności; z pomocą przyszły także firmy, które zgodziły się sponsorować wyprawy. Pod  koniec kwietnia 1992 r. prasa donosiła: Wanda Rutkiewicz i Arek Gąsienica-Józkowy wspinają się na północnych stokach szczytu Kangchenjunga (8596 m) w Nepalu. Są uczestnikami ekspedycji zorganizowanej przez alpinistów z Meksyku. Dla Wandy Rutkiewicz, która chce sięgnąć po tzw. koronę Himalajów, była to próba wejścia na dziewiąty w jej alpinistycznej karierze samodzielny szczyt górski, przekraczający wysokość 8 tys. m. Szczytów takich jest 14 w Himalajach i Karakorum, a na wszystkie wspięli się dotychczas tylko tylko ludzie: Włoch Reinhold Messner, nieżyjący już Polak – Jerzy Kukuczka i już po tragicznej śmierci Wandy Rutkiewicz -- Meksykanin Carlos Carsolio,

"Nie dopuszczam myśli, iż śmierć w górach może mnie dotknąć. Ginęli inni, ja jeszcze żyję i dalej będę się wspinać. Robię to, gdyż nie godzę się ze śmiercią innych" – powiedziała mi Wanda Rutkiewicz.

ZAGINĘŁA W HIMALAJACH W DRODZE NA TRZECI SZCZYT ŚWIATA

Reuter powołując się na nepalskie Ministerstwo Turystyki, które wydaje pozwolenia na działalność alpinistyczną w najwyższych górach świata, poinformował, że słynna polska himalaistka 49-letnia Wanda Rutkiewicz, zaginęła 12 maja 1992 na stokach Kangchenjungi. Polkę widziano po raz ostatni w obozie V na wysokości ok. 8300 m. Carlos Cassolino, kierownik meksykańsko-polskiej wyprawy, do której dołączyła Wanda Rutkiewicz, przekazał do Katmandu wiadomość, że od 12 maja nie ma kontaktu z polską alpinistką. Według Meksykanina, Wanda Rutkiewicz, która wcześniej spędziła w obozie V kilka nocy, planowała atak szczytowy północną ścianą 13 maja. Była 300 metrów od szczytu... Zdecydowała się na ten wyczyn bez śpiwora, żywności, tlenu...

 

Wanda Rutkiewicz jako pierwsza kobieta zdobyła dwa najwyższe ziemskie szczyty: Mount Everest (8848 m), Czogori (8611 m), a także bardzo trudną Nanga Parbat (8126 m). Do niej należy także kobiecy rekord wspinaczki bez tlenu, a ponadto – jako pierwsza kobieta na świecie – zatknęła polski proporzec na K-2.

 

WYŚCIG Z CZASEM

Dzisiaj alpinizm – wyznała mi Wanda Rutkiewicz – to przede wszystkim wyścig z czasem. Wszyscy wspinają się tak szybko, że nie mają czasu pisać wierszy... jak Antoni Malczewski, poeta-romantyk, który w sierpniu 1818 roku zapoczątkował polską działalność alpinistyczną; dokonał pierwszego wejścia na Aiguille du Midi (3843 m) w masywie Mount Blanc. Dzisiaj alpiniści stawiają sobie wysoko poprzeczkę – bywa, że dwa, trzy ośmiotysięczniki w ciągu roku. Rywalizacja jest taka sama, jak niegdyś, charakter ludzki pozostał ten sam. Odbywa się to tylko w sposób bardziej spektakularny dzięki nowocześniejszym i znacznie sprawniejszym środkom przekazu. Alpinizm sportowy przenosi się z Alp w Himalaje. Etap wchodzenia na szczyty ośmiotysięczne drogami trudnymi dopiero się rozpoczął. Miarą tego zjawiska jest fakt, że najwyższe góry świata, a szczególnie Everest – są już „wyprzedane” na następne dziesięciolecie...


WYPRZEDZIĆ SIEBIE

Potrzebne jest mi poczucie zagrożenia, którym steruję – zagrożenia z wyboru. W czasie wspinaczki – zwłaszcza niebezpiecznej i trudnej – jest się skoncentrowanym wyłącznie na tej czynności. Zabrzmi to może dziwnie, ale zapomina się nawet o najbliższych, o rodzinie. Pragnienie zdobycia góry jest tak fascynujące, iż po prostu nie istnieje nic innego... Jest tylko jeden problem: nie spaść, wejść, przygotować, przetrwać, zdobyć.

 

W obecnej tendencji himalaizmu element sportowy – to bardzo istotny czynnik. Są ludzie – zauważyła Wanda Rutkiewicz – którzy lubią wspinaczkę za wiele jej walorów, nawet za niebezpieczeństwo, które w sobie kryje. Czyli właśnie element sportowy: robienie czegoś trudnego przeciwko prawu ciążenia, wspinanie się, wchodzenie na coraz trudniejsze szczyty. To nie to samo co bezpośrednia rywalizacja zawodników, ścigających się na bieżni, lecz konkurencja wyprzedzania samego siebie. Jest w tym – jak określił jeden z nestorów polskiego taternictwa, nieżyjący już Roman Kordys -- typowa dla człowieka realizacja pragnienia wyczerpania się do ostatka.

 

Alpiniści są ludźmi o bardzo dużej wrażliwości, którym nie wystarcza sam wysiłek fizyczny i sport jako taki, ale ważne są także umiłowanie piękna, natury i potrzeba przebywania w takim środowisku.

 

TO NIE PRZEDSZKOLE

Kiedy zwierzyłem się Wandzie Rutkiewicz, że jeden ze znanych alpinistów mówił mi o zaniku więzi międzyludzkich powyżej pewnej wysokości, kiedy każdy już walczy nie o partnera z zespołu, a wyłącznie o siebie – moja rozmówczyni żachnęła się. -- Wspinaczka to nie przedszkole z opiekunką do dzieci. Alpiniści sami dobierają się w zespoły. Są to zazwyczaj – jeśli chodzi o wyprawy na ośmiotysięczniki – zespoły ludzi wypróbowanych, posiadających określony zakres samodzielności i umiejętności. W zasadzie warunkiem wejścia w jego skład jest nie tylko umiejętność chodzenia  z partnerem, ale również – jeśli coś się wydarzy – chodzenie samotnie, bez asekuracji. Najczęściej chodzimy w góry niezależnie. Nie zawsze asekuracja w Himalajach jest czymś bardzo pomocnym, zmusza bowiem obu partnerów do tego samego tempa, bardzo często je zwalnia. Wiązanie się zaś liną bez asekuracji nie ma sensu – upadek jednego z partnerów powoduje natychmiastowe ściągnięcie drugiego. Uważam, że to nie fair, jeżeli ktoś chce tylko wejść na szczyt, dołącza do wyprawy i będąc słabszym z góry skazuje innych na opiekę nad sobą. To jest jego wina. Zazwyczaj taki alpinista nie dostaje się do zespołu szczytowego, który dobiera się spontanicznie, ad hoc, spośród najlepszych. Idąc niezależnie, samodzielnie – automatycznie mniej uważa się na partnera. Im większe jest tempo wchodzenia  na górę – a szybkość decyduje czasem o życiu – tym większą uwagę skupia się na sobie.

 

Dla mnie istotna jest obecność drugiego człowieka – powiedziała mi na którymś z kolei spotkaniu, Wanda Rutkiewicz. Nie musi mi pomagać – wystarczy, że czuję jego obecność. Potrzebny mi ktoś, kto wiem, że również myśli o mnie – nawet, gdy znajduje się 200 metrów wyżej lub niżej. Uważamy na siebie bardziej gdy sytuacja staje się groźna – na przykład załamuje się pogoda, albo ktoś zasłabnie. Tak więc, chociaż teoretycznie obowiązuje nakaz uważania na partnera, to – jak powiedziałam – obecnie większy jest zakres samodzielności, co być może przyczynia się także do wzrostu liczby wypadków.

 

Zastanawiam się nad tym, co mówiła Wanda Rutkiewicz i nie opuszcza mnie wątpliwość – jakim partnerem i jakim człowiekiem był i jest  Carlos Carsolio, którego dzieliło od polskiej himalaistki mniej niż 300 metrów...?!

 

CZARNO-BIAŁA STATYSTYKA

Wciąż giną wytrawni alpiniści. Wanda Rutkiewicz w swych wypowiedziach publicznych wciąż powracała do tragicznego 1986 roku, kiedy w Jej zespole podczas zejścia z K-2 zginęło małżeństwo Lilliane i Marice Barnard. 15 dni później, podczas odwrotu z tego samego pakistańskiego olbrzyma, na lodowej ściance zawiodły raki Tadeusza Piotrowskiego, który stracił podparcie i runął w przepaść ponosząc śmierć na miejscu. W pierwszych dniach sierpnia tego feralnego roku na Czogori zginęło pięcioro alpinistów różnych narodowości – w tym Polka Dobrosława Miodowicz-Wolf. W tym samym czasie zginął uczestnik innej wyprawy na K-2 – Wojciech Wróż. Tego lata w Karakorum sam tylko szczyt K-2 pochłonął 13 ofiar. – w tym trzech wspinaczy z  Polski. należących do elity alpinistycznej. Że nie wspomnę o tragedii sprzed osiemnastu lat, kiedy zginął czołowy nasz himalaista, Jerzy Kukuczka.

 

Czy istotnie liczba wypadków jest wprost proporcjonalna do liczby wejść? Czy w alpinizmie, himalaizmie przykład może stanowić przestrogę? Co jest w tych górach, a może w naturze człowieka, że wciąż wspina się na szczyty, pomimo że potknięcie na górze „może zejść” lawiną...?

 

Może chodzi tu o odczucie bezgranicznego szczęścia i wolności, gdy stoi się na samym dachu świata – górując na tym wszechogarniającym chaosem; światem częstokroć  nie do życia na nizinach...


PS.


Przy­po­mni­my, że uro­dzo­na 4 lu­te­go 1943 r. w Pa­ły­dze pol­ska hima­la­ist­ka ukoń­czy­ła w 1965 r. stu­dia w Po­li­tech­ni­ce Wro­cław­skiej, a od 1973 r. by­ła pra­cow­ni­kiem na­uko­wym Po­li­tech­ni­ki War­szaw­skiej. Pierw­sze wspi­nacz­ki w pol­skich i słowackich Tatrach za­czę­ła w 1961 r., w Al­pach – 1964 r., a w gó­rach wy­so­kich re­gu­lar­nie za­czę­ła się wspi­nać od 1968 r.

 

Marr jr.

Zobacz galerię zdjęć:

Fot. arch. Wanda Rutkiewicz
Fot. arch. Wanda Rutkiewicz Pamiątkowa tablica poświęcona Wandzie Rutkiewicz na Cmentarzu pod Osterwą w Tatrach Słowackich

Życie duże i małe         

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport