Mem
Mem
Marek Różycki jr Marek Różycki jr
1208
BLOG

Pułapka 'świętego spokoju', czyli więcej ikry - mniej mimikry...

Marek Różycki jr Marek Różycki jr Literatura Obserwuj temat Obserwuj notkę 61

Sam Święty Spokój nie wystarcza do szczęścia! Człowiek potrzebuje osiągania czegoś. Zmierzania się z czymś… Poczucia Znaczenia. Doceny. Dobrego Słowa. Aprobaty. Akceptacji. Miłości. Inny zaś – Sławy. Władzy. Bogactwa. Pieniędzy. I bardzo wielu innych rzeczy, których nie osiąga się w SAMOTNOŚCI, a tylko w życiu społecznym. 

Zapalamy czerwone światełko i wrzucamy łyżkę dziegciu do beczki z miodem -- tak na marginesie rozważań: o spełnieniu,  'realizacji się w życiu'...   za cenę konformizmu.

Każdy musi mieć jakieś bodźce, „ostrogi”,  które mobilizują go do życia, do aktywnego działania. Musi czegoś chcieć, do czegoś dążyć, czegoś unikać, a nawet - bać się... Inaczej zaczyna zżerać go nuda a może być i spleen.  Traci zapał do wszystkiego, dziwaczeje, „choruje mu dusza i ma objawy ciała.” Nawet zwierzęta w ZOO, gdy nie muszą same zdobywać pożywienia, polować, ani obawiać się drapieżników, ulegają czemuś, co po ludzku nazywa się demoralizacją lub… depresją.

Podobnie jest w więzieniu, gdzie najcięższą karą jest „odsiadka” w izolatce, totalnym odosobnieniu, gdzie wprawdzie można walczyć ze swoimi myślami, to jednak tak bardzo trudno – choć jedną – zostawić przy życiu…

Osamotnieni, zmarginalizowani najczęściej kończą swój żywot za pomocą sznurka od bielizny lub w spotkaniu z jakże złudnym „światełkiem w tunelu”, które okazuje się być jeno światłem zbliżającej się lokomotywy… zbrutalizowanego życia, z którego to zderzenia – rzecz jasna – nie ujdą cało…

TEORIA PODPOWIADA: Życie wymaga aktywności w każdym obszarze i wymiarze. Codziennie trzeba ćwiczyć umiejętności, ale nie tylko trwania i przetrwania lecz – poszerzania własnych horyzontów, własnej jaźni,  doskonalenia talentów, wciąż na nowo zaprawiać się (sic!...) do gier z życiem i Twórczym współżyciem z bliźnimi.

Postanowienie sobie takiego zadania mocno się jednak komplikuje, gdy coraz trudniej jest z kimkolwiek się dogadać, gdy brak – mówiąc metaforycznie – „wspólnych lektur”, wspólnych doznań, bliźniaczej natury wrażliwości a i wychowanie odgrywa tu wielką, by nie rzec – zasadniczą – rolę. Brak tak zwanej KINDERSZTUBY, zachowań poprawnych oraz zdolności „wejścia w cudze buty” – nie da się nadrobić w wieku dojrzałym, kiedy osobowość człowieka jest już ukształtowana i do cna „dopełniona” – także życzeniowymi mniemaniami o własnej osobie…

Do współodczuwania, empatii – niezbędny jest wspólny poziom Wrażliwości. A tę się ma lub nie. Jakież pokłady siły i cierpliwości trzeba mieć, by każdemu z osobna tłumaczyć, jak krowie na miedzy, „w jakim kościele dzwonią”, gdy przekazujesz bliźniemu swój Zapis bądź Przekaz i nie znajdujesz potwierdzenia Odzewu, „odbioru” i oczekiwać, że jednak razem nadajecie na tak zwanych, słynnych, „wspólnych falach”…

TEORIA PODPOWIADA: Nie wolno przystać na stan i status „Śpiącej Księżniczki”, bowiem możemy już nie wybudzić się z LETARGU Myśli, Działań, Dążeń… Powinniśmy wypośrodkować pomiędzy spleenem bogacza, a rezygnacją z celów – pariasa i biedaka.

Najciężej jednak – wyrwać się z objawów zniechęcenia po kolejnej traumie odrzucenia, zmarginalizowania, by powstać na nowo, niczym Feniks z popiołów. Gdy po raz kolejny spalą twój „dom”, lub wyobrażenie, marzenie o nim -- jakże często nie masz już motywacji, by go w samotności odbudowywać, bowiem okazuje się to syzyfową pracą, ponad siły Nadziei na zmianę, odmianę okrutnie drwiącego Losu. Na lepsze...

Tak sobie myślę. A ku przestrodze strofy 'sarkastyczno-diaboliczne' z przewrotnym przekazem, -- znajomego mi, znakomitego poety:

DLA ŚWIĘTEGO SPOKOJU -- Józef Baran

dla świętego spokoju
zgódźmy się na czarne
mówić białe
załóżmy
że jakoś to będzie
gdy będziemy mówić „tak”
zamiast „nie”

dla świętego spokoju
nie sprzeciwiajmy się
gdy nam za to
będzie ktoś wkładał
do kieszeni srebrniki
(drugą ręką pieszczotliwie
zakładając coś na szyję lub wpinając w klapę)

dla świętego spokoju
nie wyrywajmy się
nie rzęźmy gdyż
pętla jeszcze mocniej
może się zacisnąć...


WIĘCEJ IKRY - MNIEJ MIMIKRY...!

W jednym z e-maili jakie przyniosła polonijna już jeno 'redakcyjna poczta', przeczytałem swoistą ocenę, czy może raczej pospieszną diagnozę przyczyn, wiecznie nurtujących nas – jako naród – problemów. Z tym, że winą za nieudolnie pokonywane „wiraże”, rodzime zapaści i kryzysy, obarcza się posiadane przez naszą nację „specjalne” cechy charakteru, składa na karb mentalności i ułomnego a właściwego nam – światoodczucia, spotykam się od dość dawna.

 

Natomiast z niemałym zdziwieniem dowiedziałem się z listu, że źródeł choroby należy upatrywać w tym, że „każdy z osobna ma swoje zdanie i gotów go bronić do upadłego”. Tak więc – „od młodych lat należy uczyć podporządkowywania się, bo gdy zjednoczy się myśli, słowa i czyny – naśladując przy tym najlepszych – znikną troski, kłopoty, kryzysy” itp., itd.  

 

Można oczywiście skwitować wywód autorki, że chorobą, która toczy nasze społeczeństwo, jest tendencja do mnożenia jakże uproszczonych, pośpiesznych diagnoz. Nie zamierzam polemizować z prawdami objawionymi w liście. Zaciekawia mnie tylko, jak różnie pojmujemy proces wzrastania i zyskiwania świadomości. Do dziś bowiem dźwięczą mi w uszach słowa Norwida o tym, że „my Polacy NIE umiemy się właśnie różnić pięknie i mocno”. I nie chodzi tu bynajmniej o kłótnie czy miłości  [patrz za Rejem: „Ksiądz pana wini, pan Księdza, / A nam prostym zewsząd nędza…”] , które od czasu do czasu ogarniają nas wszystkich – tylko o umiejętne, jasne, precyzyjne i  g o d n e  określenie własnych pozycji, własnych stanowisk ku potędze i jedności nas wszystkich. A tak – złorzecząc i zawzięcie się kłócąc /w sosie „schamienia rozsianego”/ - mamy tylko usta pełne sloganów i naprędce głoszonych prawd moralnych „przykrojonych na miarę”, gdy tymczasem totalnie zaprzeczamy im w naszej egzystencji fizycznej! Powtórzę: głoszone prawdy moralne różnią się od naszej egzystencji fizycznej!

 

Zbyt często właśnie pragniemy się za wszelką cenę przypodobać, podobać, naśladować, dostosować, dopasować – cali w lansadach i „podlizach tyłków namaszczonych” przez różnego autoramentu UKŁADY, kumplostwo, kolesiostwo, gdzie manus manum lawat… (rąsia rąsię myje)! – wyłączając tym samym nasz zmysł krytyczny w stosunku do siebie samego, czy też coraz bardziej otaczającej nas rzeczywistości. Stajemy się bezkrytyczni, postępujemy po najmniejszej linii oporu; odpowiedzialność za ewentualne, potencjalne błędy i wypaczenia, czy też zmylenie drogi zrzucamy na przewodnika stada. Oduczamy się myśleć, bo myślą za nas; oduczamy się mieć własne zdanie, bo funkcjonuje „zdanie oficjalne” – sygnowane przez prężnych i potężnych…

 
Nie bez kozery ktoś ze światłych Polaków wyznał: „Ze wszystkich dóbr tego świata najchętniej zrzeka się człowiek dobrodziejstwa własnych myśli”. Ano właśnie! My zaś tak lubimy „podłączać się…” i naśladować, skandować hasła zawczasu przygotowane, przymilać się, robić sobie fotki Z….; słowem – aprobować (”klaskaniem mając opuchłe prawice...”). Godzimy się z przyjętą konwencją określającą kondycję „miernego, ale wiernego” i… jakże często budzimy się z ręką w nocniku.

 

Nasza historia jest historią „SZTUKI PODOBANIA SIĘ” – w szerokim tego sformułowania znaczeniu.

 

W mych rozmyślaniach pomógł mi był  zapisek z brulionu, którego autorem jest Antoine de Saint-Exupery: „Nie mają racji ci, którzy chcą się podobać. Aby się podobać, dają się bowiem powodować i prowadzić. I z góry uprzedzają pragnienia innych! I gotowi są do każdej zdrady, ażeby tylko wciąż odpowiadać cudzym życzeniom. Ale na co mi takie meduzy, pozbawione kośćca i kształtu? Wyrzucę je z ust moich i odeślę w mglisty pół-byt: przyjdźcie, kiedy nabierzecie formy. (...)

 

Nawet kobiety są znużone człowiekiem kochającym, który na dowód miłości godzi się na rolę echa i zwierciadła – nikt bowiem nie potrzebuje odbicia własnego obrazu. Ja zaś potrzebuję CZŁOWIEKA, który jest budowlą i fortecą, a we wnętrzu – twardym jądrem."


Jakże innego wymiaru i wyrazu nabierają w takim oświetleniu nasze – i każdego z osobna – problemy egzystencji. Taak, przydałoby się w miejsce pustej pompatyczności – więcej Człowieczeństwa! Więcej ikry – mniej mimikry!  Utrwalmy to sobie i skonstatujmy raz jeszcze za autorem „Twierdzy” i „Małego księcia”, że nie sposób dostrzec wzniosłości w grze, jeśli kości do gry niczego nie wyobrażają….


Przypomnijmy, że NIE naszym problemem jest, a fatalnością kameleonów – jak zwykł był mawiać Kazimierz Przerwa-Tetmajer – że umiejąc zmieniać barwę, nie potrafią zmieniać kształtu.

 

Przecież: Polak potrafi...!  A zatem: WIĘCEJ IKRY - mniej  MIMIKRY - WIĘCEJ IKRY... 

 

 P.S.

 

          -- Zauważyłeś, jak przybywa nam Kameleonów – zagadnął był mnie nie tak dawno kolega z jednej z redakcji, który robi obecnie zawrotną karierę; jest Człowiekiem Sukcesu okupując coraz wyższe stołki. Zauważyłem bowiem – kontynuował swój wywód, że  WSZELKIE UNIKI – DAJĄ WYNIKI… A skoro dają wyniki, to i ja się nigdy nie określam ani dookreślam. Wszak tyle nadziei, ile niewiadomej… Mam samych przyjaciół, bowiem nie otwieram paszczy, nie zabieram głosu w żadnej sprawie, by być ZA lub – PRZECIW. Tym sposobem jestem dla wielu uosobieniem Mądrości Wszelakiej! Traktowany jestem z szacunkiem, obdarzany zaufaniem. Ba, są tacy, co twierdzą, że jestem NIE DO ZASTĄPIENIA. Stałem się człowiekiem Opatrznościowym. Tym też sposobem nie mam wrogów – otaczają mnie klakierzy i na tym polegam moja tajemnica, że nigdy nie spadam z „karuzeli stanowisk”...


          --- Balansujesz na linie – odrzekłem – która niebawem okręci się wokół Twojej szyi. Mówiąc skrótowo – posłużę się obrazkiem rodzajowym: „Głowa do góry, rzekł kat zarzucając stryczek…” lub też „Głowa do góry, reszta może zostać...”.


Marr jr.

 

 

 

 

 

 

 

 

                                                                             

Zobacz galerię zdjęć:

Mem
Mem Mem Mem

Życie duże i małe         

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura