Wojciech Młynarski
Wojciech Młynarski
Marek Różycki jr Marek Różycki jr
2600
BLOG

Wojciech Młynarski - Mistrz kupletu, satyryczny kronikarz obyczaju

Marek Różycki jr Marek Różycki jr Sztuka Obserwuj temat Obserwuj notkę 76

Piosenki Młynarskiego to zazwyczaj albo ballady z rozbrajającym swym rozsądkiem satyrycznym przesłaniem, albo - jak sam je nazywa: śpiewane felietony satyryczne (myślę naturalnie o zasadniczym, najważniejszym nurcie Jego twórczości). Młynarski był  bowiem przede wszystkim wybitnym satyrykiem -- niezwykle bystrym obserwatorem naszej codzienności, kronikarzem bardzo specyficznego polskiego obyczaju począwszy od lat sześćdziesiątych.

        Poeta, reżyser i wykonawca piosenki autorskiej, satyryk, artysta kabaretowy, autor tekstów piosenek i librett, tłumacz, znany przede wszystkim z autorskich recitali; członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Wojciech Młynarski urodzony 26 marca 1941 w Warszawie -- zmarł 15 marca; 26 marca 2017r skończyłby 76. lat, choć nawet gdyby dożył stu, i tak byłoby to zbyt niewiele. Zmarł na serce, a całe życie zmagał się i cierpiał na chorobę afektywną dwubiegunową... Ciężkie, ale niesamowicie Twórcze miał życie.

       Jego utwory w tamtym okresie wypełniały z powodzeniem ogromną lukę, jaka wytworzyła się w naszej "poważnej, oficjalnej" literaturze, oderwanej wówczas od prawdziwych polskich spraw i od życiowej prawdy. Z pełnym uzasadnieniem mógł wówczas Stanisław Dygat sformułować ocenę, że "te piosenki kwalifikują go na najbardziej interesującego pisarza w młodej literaturze polskiej". Ja dodałbym nawet więcej: przez pewien czas był on jedynym na naszym rynku dostępnym twórcą, którego obchodziły sprawy przeciętnego Polaka - jego drobne, codzienne kłopoty, marzenia i kompleksy, bełkotliwe rozrywki, no i... jego uczucia. Ta polska miłość, co to "Zlecone prace musi brać, nocą koszule twoje prać... Rano po bułki w sklepie stać...".

        Malując w pierwszych piosenkach  kwaśno-gorzki satyryczny obraz szarego, statystycznego obywatela, malując zresztą z dużą dozą sympatii, z ciepłem, z pełnym zrozumieniem, zainteresował się później głębiej i szerzej jego egzystencją, od współczesnego "opisu obyczajów" przeszedł do penetrowania społeczno-politycznych uwarunkowań kształtujących charakterystyczny model , "non-ironowego, tergalowego" Polaka. "W co się bawić", "Nie wytrzymuję", "Lubię wrony", to już demaskowanie życiowych postaw i systemu dającego tym postawom zielone światło. Przez pewien czas miewał kłopoty z cenzurą. Jego najlepsze piosenki, chociaż śpiewane na estradowych recitalach, nie dopuszczane były przed szerszą, festiwalową widownię, nie pojawiały się na antenie radiowej i telewizyjnej. Ale Młynarski pisał, wykłócał się o teksty, rezygnował z telewizyjnej popularności, byle choć na estradzie mógł przekazywać (czy sam, czy za pośrednictwem innych wykonawców) znakomite, wybitne, górnolotne, lecz i niestety bardzo prawdziwe arcydziełka satyry: "W Polskę idziemy", "Przyjdzie walec i wyrówna", "Hotel Europa..."

       Nigdy nie poddał się obowiązującym wtedy, a wykpionym w jego piosence zaleceniom: "...żadnych aluzji, a śmiech w narodzie, i o to jak najbardziej chodzi".

       Nazwisko Wojciecha Młynarskiego znalazło się na specjalnej liście, na której umieszczono autorów pod szczególnym nadzorem peerelowskiej cenzury. Tomasz Strzyżewski w swojej książce o cenzurze w PRL publikuje poufną instrukcję cenzorską z 21 lutego 1976 roku Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, na której umieszczono nazwisko satyryka oraz następujące wytyczne: "Wszystkie własne publikacje autorów z poniższej listy zgłaszane przez prasę i wydawnictwa książkowe oraz wszystkie przypadki wymieniania ich nazwisk należy sygnalizować kierownictwu Urzędu, w porozumieniu z którym może jedynie nastąpić zwolnienie tych materiałów. Zapis nie dotyczy radia i TV, których kierownictwo we własnym zakresie zapewnia przestrzeganie tych zasad. Treść niniejszego zapisu przeznaczona jest wyłącznie do wiadomości cenzorów".

      Gdy przeglądamy dziś teksty Młynarskiego (a raczej jego wiersze satyryczne, śpiewane felietony - to na pewno właściwsze określenie), przy niektórych trudno nam uwierzyć, że pisane były i wykonywane w minionych, latach ("Inżynierowie dusz”, "Taka piosenka ,taka ballada", "Pucel...") - to przecież wiersze, które kto wie czy nie najlepiej, najpełniej demaskowały okres "propagandy sukcesu". A historia – jak widać od lat za oknem... -- lubi się powtarzać... Oj, jak lubi się powtarzać..!

       Słuchając piosenek Młynarskiego, możemy teraz z pełnym zrozumieniem wspominać atmosferę towarzyszącą zawsze recitalom tego twórcy -- te tłumy, te brawa, tę żywiołową reakcje, to pełne porozumienie między autorem i jego publicznością - zwłaszcza młodą, studencką... Chyba każdy przynajmniej raz uczestniczył w takim radosnym, wspólnym przeżyciu, jakim były występy Młynarskiego.

      W każdym razie w Warszawie się urodził, w Warszawie ukończył Wydział Filologii polskiej na UW, w Warszawie jako młody chłopak oklaskiwał starszych kolegów z STS-u. Bywał w STS-ie częstym i entuzjastycznym widzem i słuchaczem. Ten entuzjazm, z jakim zresztą przyjmował zawsze występy koleżanek i kolegów,  był ogólnie znany i wysoko ceniony. Młynarski, życzliwy i wdzięczny słuchacz, reagował tak spontanicznie i serdecznie, że był na każdym koncercie najmilej witanym gościem! W STS-ie połknął - jak to się mówi - bakcyla kabaretu, ale tak na dobre to ten bakcyl rozwinął się u niego na pożywce z twórczości Gałczyńskiego. Dopiero z wypadkowej satyrycznych wierszy Gałczyńskiego i STS-owskich pasji powstały jego pierwsze własne próby pisarskie.

       Zaczął pisać z początkiem lat 60. Z STS-em, mającym wówczas swoją najwyższą falę poza sobą, a przed sobą widmo likwidacji, nie nawiązał już współpracy; natomiast jeszcze w czasie studiów napisał i wykonał kilka piosenek w autentycznie młodym studenckim teatrzyku "Hybrydy". Później nie tylko pisał i śpiewał, lecz także prowadził konferansjerkę w kabarecie "Pod Papugami". Wszystko to były jednak tylko wprawki przed prawdziwie profesjonalną działalnością w Radiowym Studio Piosenki u Agnieszki Osieckiej. Miał dwadzieścia dwa lata, gdy napisał swoje dwa pierwsze wielkie przeboje; były to autentyczne przeboje, które znali i śpiewali wszyscy. "Niedziela na Głównym" i "Z kim tak ci będzie źle, jak ze mną?" --  ten szlagwort zdradzał już oryginalność i przewrotność skojarzeń, zawsze już charakteryzującą teksty Młynarskiego.

      Pełny rozkwit talentu Młynarskiego przyniosło nawiązanie przez niego współpracy z zawodowymi kabaretami; najpierw z „Dreszczowcem”,  potem z  "Dudkiem", dla którego napisał m.in, dwa kolejne „klasyczne” już utwory: „Światowe życie” i "W co się  bawić?" Dla "Dudka" Młynarski pisał przez kilkanaście lat (z przerwami działalności kabaretu) - a dzięki temu, że "Dudek" opierał się na znakomitych aktorach, wykonywane tam piosenki mimo niewielkiej widowni zyskiwały ogromny rezonans. Zastanawiać nas może natomiast jedno: Młynarski, który właściwie od samego początku wokół kabaretów krążył, zawsze uważał je za najlepszą  formę estradowej wypowiedzi i dostarczał im mnóstwo świetnego materiału, sam nigdy własnego kabaretu nie stworzył - ograniczał się do recitalu piosenek, z którym wystartował w Sali Kongresowej (1967) i z którym - STALE GO AKTUALIZUJĄC - objeżdżał całą Polskę i trochę zagranicy.

       Myślę, że  główną przyczyną była Jego niecierpliwość, nerwowość kierująca go ustawicznie do nowych działań, nowych  form, nowych tematów. Własny kabaret - to oprócz dużej  przyjemności i osobistej satysfakcji - także sporo kłopotów typu administracyjno-organizacyjnego, to przede wszystkim pewna stabilizacja, konieczność przychodzenia w określone dni o określonej porze i wykonywania określonych utworów, a to byłoby dla Niego piekielnie męczące. Młynarski był  tytanem pracy, lecz spalał się przede wszystkim w pisaniu, w pokonywaniu słownych łamigłówek, jakie sam sobie układał, w eksperymentowaniu nad formami, jakich jeszcze nie próbował ugryźć. To był Jego żywioł, na  inne zajęcia, inne sprawy, szkoda Mu było po prostu czasu, zwłaszcza, że wiecznie miał go za mało, chociaż wstawał wcześnie i pracował do późna w nocy.

     Gdy w jednej z rozmów z Wojciechem Młynarskim zapytałem Go dlaczego obrał sobie za mistrzów: Mariana Hemara, Juliana Tuwima i Jeremiego Przyborę - artysta odpowiedział:  -- W dziedzinie, którą staram się uprawiać, trzeba mieć jakichś Mistrzów. To jest jakby zależność cechowa; musi być mistrz, rzemieślnik, czeladnik i terminator. Trzeba się od kogoś uczyć i na kimś wzorować. Uważam, że sprawą podstawową i zasadniczą w tym, co się robi, jest perfekcja warsztatowa. Akurat ci autorzy, których, pan wymienił, są rzeczywiście perfekcjonistami. Zmienia się epoka, zmienia się styl, słownictwo - pozostaje jednak coś takiego, trudnego może do zdefiniowania, ale istniejącego, konkretnego, jak umiejętność posługiwania się formą. Tę umiejętność posiedli oni w stopniu ogromnie wysokim. I ja w podobny sposób patrzę na to, co robię, mam podobny temperament i dlatego właśnie staram się ich naśladować - przy oczywistej zmianie obyczajów, słownictwa, często zmianie celów i całej otoczki, w jakiej dany utwór się pisał. Szczególnie zależy na tym - kontynuował Wojciech Młynarski - by odbiorca zechciał choć przez chwilę(!) zastanowić się, zadumać, pomyśleć. Później może się nie zgodzić, mało tego - może poczuć się zirytowany czy zdenerwowany, ale żeby przez moment zechciał zwrócić uwagę, zamyślić się  na tym, co ja chciałem mu przekazać. Jest to może program minimum, ale mnie to satysfakcjonuje.

        Gdy powątpiewałem, że chyba niezmiernie trudno - w obecnym czasie - twórcy pokroju Młynarskiego o kontakt z publicznością na poziomie wyższym od potocznego - usłyszałem między innymi: -- Coraz mniej jest aktorów kabaretowych z prawdziwego zdarzenia. Występujący zaś autorzy robią dziwne założenie, że publiczność jest mało inteligentna. A robiąc to założenie -- schlebiają często coraz niższym gustom publiczności. Powodzenie zaś mierzą natężeniem rechotu na, sali, długością oklasków... Przecież można także zaprezentować interesujący, ważny utwór o bardzo wysokiej próbie artystycznej, który przejdzie prawie że bez braw. Ale jeżeli jest istotny - gdzieś tam do świadomości tych ludzi dotrze. Być może zakiełkuje! Myślą...

        Kontynuując rozmowy z Wojciechem Młynarskim, zadałem mu kolejne, nurtujące mnie, pytanie: -- Współpracując z Teatrem Ateneum - grał Pan tam swój recital i zrealizował spektakle na dwóch scenach: "Brela" - na Scenie 61 i "Hemara" na Scenie na Dole. Dokonał Pan przekładów Brela, Brassensa, Asnavoura, llo Ferre, Buscalione, Okudżawy, Wysockiego. Jak Pan sądzi - dlaczego obecnie brakuje w Polsce dobrych tekściarzy--rzemieślników? -- W odpowiedzi usłyszałem: -- Cała nasza fonografia i radio zarzucone są i zaśmiecone byle jakimi tekstami, ponieważ nie działają żadne komisje weryfikujące tę „radosną” twórczość. Przed laty złe teksty były po prostu odrzucane. Ja sam wykonywałem tego typu niewdzięczną pracę, blisko 30. lat temu pomagając prowadzić Agnieszce Osieckiej radiowe studio piosenki. 

        Obecnie byle jak napisany tekst piosenki jest natychmiast przyjęty. Nie mówię już o muzyce rockowej, bo to nie moja działka. Od tego są fachowcy, którzy uczenie dywagują na temat tej "twórczości". Ja drżę, gdy dotrą do mnie jakieś strzępki tekstów, które są tam wykrzykiwane. Ale właśnie ludzie biegli w tym przedmiocie dowodzą, że im prymitywniej napisany tekst - tym lepszy!... A poza tym "rock jest faktem i proszę się od niego odczepić". Tak więc odczepiłem się od tej muzyki. Natomiast jeśli chodzi o piosenkę - mogę powiedzieć, że podejmuje się ocenić i pokazać, dlaczego dany tekst nie jest dobrze napisany i bądź go zdyskwalifikować, bądź też udowodnić, że jest pomysł, ale trzeba jeszcze usiąść i ten tekst napisać, poprawić.

      Niech sobie kwitnie radosna twórczość amatorska, ale z chwilą, gdy to ma być nagrywane, emitowane, utrwalane, powielane i przynieść zysk - wymierny nie tylko w złotówkach! - musi być przez  kogoś weryfikowane.

         Gdy pytałem Wojciecha Młynarskiego gdzie upatruje źródeł choroby naszego kabaretu? -- usłyszałem:

       -- Oczekuję od kabaretu pewnej kreatywności, żeby były w nim pomysły i przemawiały różne formy oddziaływania na publiczność - od pantomimy po piosenkę. Dzisiaj najczęściej spotykamy na spektaklu dwóch facetów, którzy stoją naprzeciw siebie i "nawijają makaron na uszy widza sypiąc lepszymi czy gorszymi żartami i dowcipami; nie widzę w kabarecie metaforyki, pomysłowości, kreatywności! 

        Tę pomysłowość polskiemu kabaretowi dawały kabarety studenckie z ich złotego okresu - "Pstrąg", "Bim Bom", STS. Myślę, że tak długo, jak nie odrodzi się w tej twórczej formule teatr studencki i nie zacznie promieniować - my nie będziemy mogli w ogóle mówić, nawet marzyć o interesującym kabarecie takim, jakim był legendarny DUDEK. Pewne nowinki są zauważalne na przykład jest taki kabaret "Koń Polski", czy "O.T.T.O.", w których odnajduję elementy, drobne fragmenty tego, co kiedyś było takie frapujące. Mnie, generalnie rzecz biorąc, kabarety w obowiązującej obecnie formie w straszliwy sposób nudzą. Domyślam się tej formuły, od razu widzę ku czemu to zmierza i po prostu przestaje mnie to bawić. Tak, "zwyczajnie", zdecydowanie mnie to nudzi!

       Na koniec spytałem  Wojciecha Młynarskiego - skąd bierze się fenomen jego oryginalności i niezależności? Gdzie tkwią korzenie Jego osobowości, która jest przecież także wypadkową pokoleń rodziny?

       Po stronie mojego ojca mam bardzo bogate tradycje muzyczne. Moi stryjowie i ojciec grali na różnych instrumentach a nad całą rodziną unosił się duch dziadka Emila Młynarskiego, który był wielkim twórcą naszej opery, dyrygentem i kompozytorem. Moja mama uczyła się śpiewu przed wojna, która niestety przeszkodziła jej w karierze. Ale tuż po wojnie, w domu mojej babki, w którym wychowywałem się pod Warszawą - była właśnie taka artystyczna atmosfera. To był duży dom, który przechował mnóstwo ludzi w czasie wojny. Tam odbywały się koncerty śpiewaków, kolegów mamy; pamiętam także występy pana, który zajmował się melorecytacją. Między innymi przybiegała na nie Maja Komorowska, która mieszkała trzy domy dalej. Począwszy od szkoły podstawowej poprzez liceum - zawsze pisałem jakieś wiersze. Mama te wprawki zbierała i nikt do tego większej wagi nie przywiązywał. Studiując polonistykę, wstydziłem się tej "twórczości". Dopiero kończąc studia, gdy zaczepiłem się w "HYBRYDACH", w latach 1961-63 -- pisałem teksty piosenek, prowadziłem konferansjerkę, zapowiadałem, reżyserowałem programy i tak mnie to wciągnęło, że już przy tym zostałem. Wówczas to zyskałem świadomość, że krótka piosenka, kuplet, ma częstokroć piorunującą siłę oddziaływania na publiczność.

      I jeszcze pytałem o radę - trawestując słowa piosenki Wojciecha Młynarskiego - jak skutecznie przetrzymać wciąż obecną w naszym życiu paranoję, robiąc swoje? -- Usłyszałem: -- Trzeba być nieustannie w akcji, w drodze do wytyczonego celu. Iść do przodu – pomimo wszystko i wbrew wszystkiemu!

Marr jr.

Zobacz galerię zdjęć:

Wikipedia Commons – repozytorium wolnych multimediów
Wikipedia Commons – repozytorium wolnych multimediów

Życie duże i małe         

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura